Rozdział 7

57 3 3
                                    

Stoję i czytam po raz kolejny tabliczkę z wyrytym imieniem i nazwiskiem "Cass Bartfall. 2003-2018. Kochający syn, brat oraz przyjaciel". 

Tata podwiózł mnie pod sam cmentarz gdyż sama bałam się iść jeszcze po popołudniowej akcji. Wmawiam sobie, że to tylko było złudzenie "Millie, za dużo książek czytasz.". Jednak prawda jest taka, ze ta myśl kurczowo się mnie trzyma i nie chcę odpuścić. 

Podchodzę jeszcze raz to tabliczki i kładę piękny bukiet kwiatów oraz drewnianego zajączka. Pamiętam jak prosił o to.

-Millie, jeżeli nie będzie mnie już na tym świecie, proszę byś kładła na mój grób za każdym razem coś z drewna. Chcę mieć pewność, że nawet po mojej śmierci nasza przyjaźń będzie tak trwała, jak pień tych drzew.- Powiedział, po czym znowu uśmiechnął się tak szczerze, że zapominałam o wszelkich smutkach.

Jeszcze raz żegnam się i na do widzenia całuję dwa palce u lewej ręki. Zawsze to robiliśmy gdy musieliśmy się rozstać. 

Kieruję się w stronę samochodu i czuję jak po moim policzku cieknie łza. "Nie okazuj słabości Millie". Szybko ją ocieram starając się nie zwracać na to uwagi, a moją przykrywką w razie czego będzie deszcz. Najchętniej zostałabym tu jeszcze kilka godzin, ale wiem, że jest brzydko,  a tata już od pewnego czasu czeka na mnie w samochodzie. Gdy jestem przy pojeździe otwieram drzwi i zapinam pas bezpieczeństwa. Od kiedy mój wujek,kuzyn taty, zginął w wypadku samochodowym bo nie był zapięty, ojciec zawsze każe mi i całej mojej rodzinie zapinać pasy.

-Okej, to chciałabyś gdzieś pojechać?-Pyta tata gdy wczłapuję do auta.- Do sklepu? Po coś potrzebnego?- Kiwam przecząco głową, tak naprawdę nie chce nic prócz zamknięcia się we własnych myślach w jakimś zaciszu (czytaj: mój pokój).- Dobrze, nie będę Cię do niczego zmuszać. Pewnie najchętniej byś porobiła coś sama.-Czy użalanie nad sensem życia można zaliczyć do "porobienia coś samemu"? Kiwam głową na znak zgody i odwracam się w stronę szyby. Za oknem widać piękny krajobraz lasu, na roślinach osadziły się kropelki deszczu, trochę wyżej widać zachodzące za horyzont słońce, a na samej górze, spośród chmur, wyłania się pięciokolorowa tęcza. Gdyby tak można było patrzeć się na przyrodę całe wieki, pewnie pobiłabym rekord Guinessa. 

Podjeżdżamy pod dom. Widać tutaj skończyło już padać. Wyskakuje gdy tata zatrzymuje auto i szybkim krokiem kieruję się w stronę ogródka. Mam ochotę pobyć z nim sam na sam.  

-Idę na podwórko.-Krzyczę do ojca gdy ten wychodzi z pojazdu.

-Okej, chcesz kakao lub herbaty?-Pyta tata otwierając drzwi.

-Tak, poproszę.

-A co byś wolała?

-Obojętnie.

-A to nie podobne do niej.-Mruczy jeszcze ojciec, pewnie sam do siebie. Fakt, zawsze mówię co mi nie pasuję lub co bym wolała, taki już mój harakter, ale dzisiaj jakoś zupełnie nie mam ochoty. Ten dzień był na prawdę męczący, a ja wolę jeszcze choć raz odtrącić rzeczywistość i pobyć w świecie wyobraźni i rozmyślań. -Millie?!

-Tak tato?

-Może jeszcze przebierz się w coś luźniejszego i cieplejszego, bo zmarzniesz.- Fakt, mam na sobie zwykły, luźny sweter a pod nim tylko podkoszulek, a na dworze  jest maks dwanaście stopni. 

Wbiegam więc do domu i kieruję się do mojego pokoju. Otwieram na oścież drzwi i kieruję się w stronę szafy. Gdy już jestem ubrana w ciepłą, czerwoną bluzę z napisem"One spark can make a revolution" i czarne dżinsy, postanawiam zejść na dół, jednak coś mnie zatrzymuje. Mały przedmiot w kolorze ciemnego błękitu leży na moim biurku. "Przecież go wcześniej nie było?!". Albo może... Podchodzę bliżej i gdy spoglądam na tajemniczą rzecz nagle przechodzi mnie nieoczekiwany dreszcz. 

List.


hejka!

Jak zwykle na początku przeprosiny ;). Sorki za takie krótkie rozdziały. Mam w domu mnóstwo nauki, a także życie prywatne. Rozdziały jak już wcześniej mówiłam, ale jeszcze przypomnę, będą krótkie (ok. 500 wyrazów), ale często. Tak więc proszę o wyrozumiałość.

Do zobaczyska!


Forget MeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz