*

503 64 40
                                    

Dziwnie było znów dosiadać wierzchowca i przemierzać konne ścieżki Newmarket. Brązowa klacz zgrabnie poruszała się pod siodłem, posłusznie i z gracją wykonując każdy manewr. Za to koń Benjamina wydawał się niespokojny. Zupełnie jak wszyscy mijani przez nas ludzie. Patrzyli na nas ze zdziwieniem. Właściwie to bardziej na mnie. A przecież to nie ja odmówiłam założenia kasku!

– Robiłeś to już wcześniej? – zapytałam, zerkając niepewnie na mężczyznę skupionego na jeździe.

– Mógłbym spytać cię o to samo. – Puścił mi oczko.

Jak zwykle unikał odpowiedzi.

Pokręciłam głową i więcej się nie odezwałam. Po jakichś piętnastu minutach spokojnego stępa opuściliśmy miejskie zabudowania i znaleźliśmy się na otwartych pastwiskach otaczających Newmarket z każdej strony. Pomimo chłodu pogoda była całkiem niezła. Wyszło nawet słońce. Nie poprawiło mi to jednak humoru.

– To co, wracamy? – zapytałam i zatrzymałam konia. – Jakoś nie czuję, żeby moje umiejętności klawiszowe uległy zmianie. Ewentualnie na gorsze.

– Jeszcze nie zaczęliśmy – oznajmił i mnie wyminął.

Prychnęłam ze złością i niechętnie ruszyłam za nim. Chociaż miałam na to ochotę, nie mogłam zostawić go samego podczas gdy dosiadał jednego z „naszych" koni. Musiałam go mieć na oku, dla własnego dobra.

– Nadal nie widzę związku pomiędzy jednym i drugim – mruknęłam, zrównując się z nim.

Z uśmiechem poprowadził nas przez równo skoszone łąki, z których od wieków słynęła ta mała mieścina. W oddali wyrastał obiekt kultu wszystkich zagorzałych fanów wyścigów konnych – hipodrom. Gdyby nie on Newmarket byłoby zwykłą, nudną wsią, a moja rodzina – przykładną grupą kochających się ludzi.

– Gdzie uczyłaś się jeździectwa? – usłyszałam.

– Tylko stępujemy, to nic trudnego – rzuciłam od niechcenia, nawet na niego nie patrząc.

– Siedzisz pewnie w siodle, a twój koń, w przeciwieństwie do mojego, wygląda na zrelaksowanego. – W jego głosie znów było słychać wesołość.

– Jako dziecko odbyłam kilka lekcji... – odpowiedziałam niechętnie, żeby w końcu przestał mnie męczyć. – A ty?

Zatrzymał się, przez co i ja przystanęłam. Spojrzałam na niego i od razu zaczęłam przeczuwać kłopoty, widząc ten szelmowski uśmiech i błysk w oczach. Słońce znów wydobywało jasne refleksy z delikatnie kręcących się włosów i rzucało dziwny cień na połowę jego twarzy.

– Może sprawdzimy, czy jeszcze coś potrafisz? – ponownie zignorował moje pytanie. – Co powiesz na mały wyścig?

Zirytowana kolejną nieudaną próbą dowiedzenia się czegokolwiek na jego temat, wzruszyłam ramionami. Chyba naprawdę sobie ze mnie żartował. Po co wyciągnął mnie tak daleko od domu i męczył czymś, czego szczerze nie znosiłam? Zapomniał już, że kac nadal daje mi popalić?

– Dość już. To nie ma nic wspólnego z muzyką. Wracam do domu – ucięłam i zawróciłam konia.

– Boisz się przegrać? – usłyszałam i gwałtownie stanęłam. – Ze mną z pewnością nie miałabyś szans.

Zawróciłam klacz i stanęłam prosto przed Benjaminem. Z zacięciem patrzyłam mu w oczy i w przeciwieństwie do niego wcale nie było mi do śmiechu.

– Wyznacz trasę – nakazałam bojowym tonem.

Uśmiech na jego twarzy się rozszerzył.

– Nie tak prędko. Proponuję zakład – oznajmił i ściągnął brwi. – Jeśli wygram, spełnisz jedną moją prośbę.

Zapomniany takt | ZOSTAŁ WYDANYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz