Josie
Gdy tylko weszliśmy na dworzec poczułam zapach oleju, smaru i piekących mnie w gardło spalin. Rozejrzałam się dookoła, zauważając, że pociągi stojące nieopodal były głównie w kolorach bordo. Wyglądały masywnie. Ich spore koła przesuwały się po torach, a z kominów leciał dym. Sam dworzec był natomiast zbudowany z czerwonego kamienia, a gdzieniegdzie można było się doszukać szarej cegły. Po chwili zastanowienia, doszłam do wniosku, że wcale nie odbiega on jakoś bardzo od mojego wyobrażenia na temat tego miejsca; wiele ludzi dookoła, bagaże tarasujące przejście i nieokrzesany bałagan. W tym wszystkim nie różnił się on od dworca we Francji.
Kiedy ja i mój młodszy brat Jaquel zmierzyliśmy wzrokiem już cały dworzec, stwierdziłam, że wypełnię obietnice rodziców i wzięłam go na ubocze. Chłopiec zupełnie niepodobny do mnie stanął naprzeciw mnie i patrzył się na mnie swoimi wielkimi, niebieskimi oczami wyczekująco.
— Teraz mnie posłuchaj, Jaq — zaczęłam — To mój przedostatni rok, a twój drugi. Miniona klasa nie była dla ciebie najlepsza, a to wszystko przez co musiałeś przechodzić stało się przeze mnie. Teraz mamy czystą kartę, zarówno ty, jak i ja. I wiem, że sobie poradzisz. Jednak jeśli będziesz czegoś potrzebować, ktoś ci będzie dokuczał lub po prostu będziesz miał jakiś problem, idź do mnie. Jesteś moim bratem i nie pozwolę, by włos ci z głowy spadł.
Brat kiwnął głową, nie odpowiadając. Nie wyglądał, jakby moje słowa wywarły na nim jakiekolwiek wrażenie. Spojrzałam na niego, jednak z jego twarzy nic nie byłam w stanie odczytać. Westchnęłam zrezygnowana; czasem jest mi źle z tym, że nie potrafię się z nim dogadać. Nigdy nie mieliśmy najlepszego kontaktu, jednak wszystko pogorszyło się podczas minionego roku i to z mojej winy. Nie wiem jak to odkręcę, ale muszę coś z tym zrobić. Nie chcę dopuścić do sytuacji, w której znów będzie dręczony, a ja nie będę mogła nic z tym zrobić.
Po chwili niezręcznej ciszy podeszliśmy do ściany znajdującej się między dziewiątym, a dziesiątym peron, która tak, jak poinstruowała mnie wcześniej mama, przeniosła nas we właściwe miejsce. Nie chciałam robić mu za niańkę, ale nie chciałam też go zostawiać na pastwę losu. Szłam więc cały czas za nim, aż w końcu Jaquel przystanął w miejscu i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, odwrócił się twarzą do mnie.
— Nie musisz tego robić. Jak mam niby kogokolwiek poznać, skoro łazisz za mną jak jakiś natręt? — rzucił poirytowany — i nie rób takiej głupiej miny — dodał widząc moje wytrzeszczone gały, po czym westchnął. — Spokojnie. Przecież sama mówiłaś, że sobie poradzę.
Niepewnie skinęłam głową i pozwoliłam mu iść przodem, a żeby go już bardziej denerwować, wsiadłam do najbliższego wagonu, i gdy tylko pociąg ruszył zaczęłam szukać wolnego przedziału. Nie chciałam się nikomu narzucać, więc jedynie mruczałam przeprosiny, gdy po raz któryś z kolei weszłam do zajętego przedziału. Nie poddając się szłam dalej, mijając coraz to więcej ludzi, aż wreszcie zrobiło się tak tłoczno, że ledwo przeciskałam się między innymi uczniami. Im dalej szłam, tym ciaśniej się robiło i tym mniejsze zaczęły wydawać mi się wagony. W końcu stało się nieuniknione i w momencie, w którym pociąg przyspieszył, wpadłam wprost na - co poznałam po męskiej sylwetce - jakiegoś przypadkowego chłopaka. Czułam jak kufer boleśnie wbija mi się w stopę i jak obca dłoń przytrzymuje mnie, bym nie upadła do tyłu. Jęknęłam w duchu, bo było to conajmniej niezręczne. Na korytarzu nagle przestało być tak tłoczno i na szczęście nikt już się nie przepychał, więc chłopak, który jeszcze chwilę temu kurczowo mnie trzymał, nie pozwalając mi upaść, teraz mnie puścił. Odetchnęłam z ulgą i ściągnęłam ze stopy tę cholerną walizkę, czując jak krew powoli przestaje mi tam dopływać. Zadowolona, że wreszcie udało mi się stabilnie stanąć, spojrzałam na osobę przede mną. Był to niewiele wyższy ode mnie czarnoskóry nastolatek, na oko w moim wieku, ze ściętymi na krótko brązowymi włosami i wypisaną irytacją na twarzy.