Gdy tylko otworzyłam oczy i zobaczyłam sufit inny, niż miałam w zwyczaju widywać codziennie rano, przypomniałam sobie, że dzisiaj mam zostać oprowadzona po Hogwarcie. Prędko zeszłam z łóżka, zauważając, że mojej współlokatorki tak, jak nie było jej wieczorem, gdy tu przyszłam, tak nie ma i teraz. Jęknęłam w duchu, bo to oznaczało tylko jedno: zaspałam.
W pośpiechu biegłam do łazienki i myłam zęby, jedną ręką trzymając szczoteczkę, a drugą zapinając guziki koszuli.
Choleracholeracholera.
Szybko ubrałam buty i wypadłam z dormitorium wprost na jakiegoś chudego chłopaka. Spojrzałam się na jego twarz. Był o głowę wyższy ode mnie, miał czarne włosy, a jego oczy w słabym świetle lochów przypominały mi dwa jarzące się węgielki.
— Przepraszam — rzekłam, po czym nie wiem dlaczego, ale dodałam — Śpieszę się na śniadanie.
Już miałam go wymijąć, gdy dostrzegłam, że chłopak zmarszczył brwi i spojrzał na mnie pytająco.
— Jest siódma rano — powiedział, a kąciki jego ust drgnęły.
Co.
— Jak to? — stęknęłam.
— Nie masz zegarka? — zapytał, teraz już wyraźnie rozbawiony.
— Nie. A ty masz?
— Jak widać — odparł z uśmiechem.
— W takim razie co tu robisz? — zapytałam podejrzliwie. — Jest szósta rano.
— Siódma — poprawił.
— Przecież mówię.
Chłopak nie krył już swojego rozbawienia i zaśmiał się cicho.
— Ty jesteś ta nowa, prawda? — powiedział po chwili — Widziałem cię wczoraj na uczcie, jednak dopiero teraz rozpoznałem, że to ty. — Kiwnęłam głową, a chłopak zamilkł, jakby zastanawiając się nad czymś. — Jestem Teodor Nott.
— Joséphine Moliére — przedstawiłam się.
— Nie jesteś stąd, mylę się?
— Nie mylisz. Całe życie mieszkałam we Francji.
— W takim razie co tu robisz?
Zastygłam w bezruchu. Nie przewidziałam tak oczywistego pytania. Z zakłopotaniem odwróciłam wzrok, gorączkowo myśląc nad odpowiedzią.
— Moja rodzina ma tu interesy — bąknęłam bez przekonania. Chłopak uniósł brew, lecz nijak tego nie skomentował.
Nie wiedziałam, co mam mówić dalej, więc tylko wyczekiwałam na kolejne pytanie od chłopaka. Jednak ten milczał, czymś zamyślony. Wreszcie powiedział, jakby od niechcenia:
— Zbierajmy się. Może choć raz będę mógł zająć dogodne miejsce.
— Jasne — powiedziałam i powędrowałam za nim do wyjścia z pokoju. — No i w końcu nie dowiedziałam się, co robiłeś tam tak wcześnie — zagaiłam.
— Mam problemy ze snem — odpowiedział, a w jego głosie wyczułam, że jest szczery. — To się zdarza. Zazwyczaj i tak wstaję wcześniej.
— Och, przykro mi.
— Nie ma potrzeby. Nie przeszkadza mi to jakoś bardzo. Przynajmniej mam czas, by spokojnie się wyszykować. W dormitorium mamy jedną łazienkę na pięć osób, więc rano jest tam dosyć tłoczno. Zwłaszcza, że zwykle musimy ustępować ją przed Malfoyem — mruknął z przekąsem.
Znowu to nazwisko. Snape wczoraj też o nim wspomniał.
— Kim jest Malfoy?
— Draco Malfoy... prefekt Slytherinu i chyba najpopularniejszy i najbardziej szanowany Ślizgon na naszym roku. Choć wielu Ślizgonów za nim nie przepada — ostatnie zdanie powiedział nieco ciszej. — Taki blondyn, wysoki, wiecznie skrzywiona mina — rzekł, lecz widząc, że owy opis nic mi nie podpowiada, dodał — jak nadarzy się okazja, to ci go pokażę.