— Kim był ten chłopak, któremu udało się zdobyć Feliksa? — zapytałam Notta, gdy szliśmy razem do wielkiej sali.
— Potter? Nie mów mi, że o nim nie słyszałaś — odparł ze zdziwieniem, a ja jedynie wzruszyłam ramionami. To nazwisko gdzieś już słyszałam, lecz nie mogłam sobie przypomnieć gdzie. — Harry Potter, "Chłopiec, który przeżył", lub jak go lubią ostatnio nazywać - Wybraniec.
I wtedy mnie olśniło. Chłopak, który przeżył zaklęcie Avada Kedavra.
— Coś mi to jednak mówi.
— Och, w to nie wątpię.
— A więc nie lubimy go? — zapytałam, na co Nott się uśmiechnął i kiwnął głową.
— Cóż, my Ślizgoni nie przepadamy za Gryfonami z zasady, jednak z Potterem i jego przyjaciółmi mamy dosyć szczególną relację. Ale to rozmowa na inny raz. I na pewno nie pytaj o niego w towarzystwie Draco — dodał chichocząc, co jednak zignorowałam.
— Czyli ta irytująca dziewczyna i rudy...
— Tak, to jego pachołki. Szlama i Weasley, cała ich rodzina to Zdrajcy Krwi. Mógł przyjaźnić się z każdym, a wybrał akurat nich — westchnął. — No, ale to już nie nasze zmartwienie.
Przystanęliśmy przy stole ślizgonów. Nott usiadł tam, gdzie ostatnio i patrzył się na mnie pytająco, gdy stałam zastanawiając się nad miejscem. Jednak nie było mi dane podjęcie decyzji, bo w tej chwili moje rozmyślania przerwała Pansy, stając koło mnie.
— Dobrze, że jesteś, Josie — powiedziała uśmiechając się do mnie promiennie. Kątem oka zobaczyłam jak Teodor unosi brew do góry, jednak nijak tego nie skomentował. — To jak, siadasz z nami, prawda?
Pansy musiała dostrzec moje zakłopotanie, lecz jej uśmiech nie zmalał ani na moment. Chwyciła mnie za to za ramię i poprowadziła kilka miejsc dalej, gdzie zastałyśmy czarnoskórego chłopaka. Już miałam usiąść na najbliższym mi wolnym miejscu, gdy Pansy zatrzymała mnie.
— Tu będzie siedział Draco. Ty możesz usiąść tutaj — rzekła, wskazując mi miejsce na przeciwko Zabiniego. Zajęłam je, a obok mnie wygodnie usadowiła się dziewczyna.
Siedziałam cicho nie za bardzo wiedząc co ze sobą zrobić, patrząc się jedynie w talerz. Zdawać się jednak mogło, że tylko ja czuję tą niezręczną atmosferę, gdyż Blaise jak gdyby nigdy nic nakładał sobie pieczonego indyka na talerz. Gdy to zrobił spojrzał się na mnie, a następnie przeniósł swój wzrok na Pansy.
— Parkinson, przyprowadziłaś tu koleżankę, a nawet nie zamierzasz nas sobie przedstawić? — zapytał, uśmiechając się pobłażliwie.
— Myślałam, że się znacie, przecież byłeś z nią w pociągu.
— Nie — odparł, po czym uprzejmie zwrócił się w moją stronę — Blaise Zabini — wyciągnął rękę w moją stronę. Uścisnęłam ją i kiwnęłam głową.
— Joséphine Molière. Wystarczy Josie.
Blaise był bardzo uprzejmy i wyraźnie zainteresowany wszystkim co miałam do powiedzenia. Dopytywał się mnie o najdokładniejsze szczegóły i zadawał coraz to dociekliwsze pytania dotyczące mojego dorastania i dotychczasowego życia.
— A jak z poziomem edukacji? Nie da się ukryć, że wy francuzi, jesteście, ee.. jakby to ładnie ująć... specyficzni. Moja ciotka, najpewniej siostra Męża-numer-trzy całe życie mieszka we Francji. Dogaduje się z matką, więc raz na jakiś czas ich odwiedzamy. Co spotkanie jest coraz głupsza. Ostatnim razem dowiedziałem się, że Estonia leży w Afryce, a gdy jej uświadomiłem, iż jest inaczej, okazało się, że mówiła o Etiopii, jednak mają tak podobną nazwę, że uznała, że to to samo państwo — Blaise kręcił głową z politowaniem.
![](https://img.wattpad.com/cover/172206960-288-k438321.jpg)