- Chyba naprawdę mnie nienawidzisz. - stwierdził Tony, kiedy spojrzał na swojego gościa.
Stephen uśmiechnął się do filantropa z błyskiem w psotnym spojrzeniu, po czym odłożył kwiaty do wazonu obok łóżka i usiadł na jego brzegu.
- Teraz wiesz jak to jest zginąć. Ja to przeżywałem miliony razy, uwierz mi.
- Jasne. - mruknął Tony. - Dalej idziesz w zaparte, że ten Dormamen istnieje? Ja umarłem przy Thanosie, Steph i to tylko dlatego, że nie chciało ci się wcześniej użyć kamienia czasu.
Mag wzruszył ramionami.
- Po pierwsze, nie żaden Dormamen, tylko Dormmamu i tak, on istnieje, a po drugie, najpierw musiało wydarzyć się wszystko z mojej wizji, żebym mógł ci pomóc. - stwierdził. - Fakt, że przywróciłem cię z martwych, jest właściwie cudem!
- Tak. Ale zniszczona ręka musi goić się sama.
- Nie dramatyzuj. Ja zmarnowałem pięć lat w nicości dla ciebie, małej, Petera i pewnie jeszcze setki adoptowanych dzieci, a jednak nie narzekam.
- Właśnie to zrobiłeś. Poza tym, nawet się nie zestarzałeś.
- A ty dalej jesteś piękny, mimo kilku siwych włosów.
Tony zdecydowanie się nie zarumienił. A rozmowa zdecydowanie nie zeszła na nieodpowiednie tory. Wszystko było jak przed przyjściem Strange'a; ręka Tony'ego regenerowała się powoli, szpitalne żarcie było nie do zniesienia, a łóżko było niewygodne.
CZYTASZ
drabbles
De Todo- Weź mnie za rękę, proszę, skończ moją udrękę. Czyli masa drabbli z różnych fandomów