Rozdział XXVII

223 17 2
                                        

   Oprócz jednego zadrapania na linii szczęki, którego nie udało się wyleczyć z faktu, że powstał na wskutek iskier z połączenia się zaklęć; poszarpanych ubrań i nieco zmęczonej twarzy – po Nimfadorze nie było śladu po walce z Wincentem, a tym bardziej nikt by się nie spodziewał, że miała wizytę u św. Munga.
— Arturze jest już późno. Nie powinieneś ze mną czekać u Munga. Molly się pewnie martwi — zaczęła Dora, gdy wyszli ze szpitala.
— Ciesz się, że nie wysłałem do niej sowy, bo byś miała ją na głowie zamiast mnie.
— Jestem ci za to wdzięczna, jednak wracaj już szybko do domu.
— Wracam, ale razem z tobą do Nory.
— Muszę wrócić do Ministerstwa.
— Nie ma takiej opcji. Zajmiesz się pracą po tym jak nabierzesz sił. Nie chcesz martwić swoich rodziców, a Molly się tobą zaopiekuje.
— Dodam jej tylko zmartwień.
— I tak się dowie, jeśli nie ode mnie to od Charliego. Wtedy to ja będę przeżywał koszmar przez to. Zrób to dla mnie i chodź ze mną — złapał ją za ramię.
— Oboje dobrze wiemy, że mówisz to ze względu na moje dobro.
— Więc się zrozumieliśmy — uśmiechnął się.
   TRZASK. Stali na podwórku przed wejściem do Nory. Nimfadora złapała się za głowę, która ją piekielnie zapiekła.
-—Wszystko w porządku?
— Arturze! Tonks!? — Dziewczyna nie zdążyła odpowiedzieć, bo z Nory wybiegła Molly. — Słyszałam o wszystkim od Charliego! Dowiedział się w pracy! Na miłość boską, Arturze! Jak mogłeś nie wysłać mi sowy!? Tak bardzo martwiłam się o Tonks — przytuliła do siebie dziewczynę. — Jest jeszcze szansa, że nie będzie po tym śladu — odsunęła ją od siebie i przyglądała się jej stanowi. — Jak się czujesz?
— Dobrze, dziękuję za troskę — uśmiechnęła się słabo.
— Nie stójmy tak! Chodźmy, chodźmy — pocałowała męża w policzek i wróciła do Nimfadory, żeby przytrzymać ją przy chodzeniu.
— Tonks — przytulił ją Charlie nim zdążyła usiąść przy stole. — Jak dobrze, że nic ci nie jest — nie puścił jej. — Najpierw, że dostałaś Zaklęciem Niewybaczalnym, później jakaś śpiączka! Te plotki były koszmarne. Dopiero, gdy zagadałem do McKinnleya to dowiedziałem się prawdy o twoim stanie. Tak się cieszę, że nic ci nie jest. Przepraszam cię za wszystko, za całe moje zachowanie. Nie przeżyłbym, gdyby ci się coś stało.
— Charlie, nic mi nie jest — odezwała się w końcu.
— Charlie, zostaw już ją. Niech zje i pójdzie odpocząć — odezwała się Molly, rozczulona zachowaniem syna.
   Rudy czarodziej pomógł usiąść dziewczynie, a następnie sam usiadł obok niej. Naprzeciwko nich siedział Artur.

   Dora przysypiała na kanapie w salonie, oparta o ramię Charliego. Uparcie twierdziła, że czuje się świetnie i nie potrzebuje snu. W pewnym momencie poczuła, że jej przyjaciel wstaje i układa jej głowę na poduszkach, a nogi dźwiga na kanapę. Nie miała siły otworzyć oczu i pozwoliła mu na to, żeby ułożył ją. Charlie wyszedł do kuchni i kilka sekund później w pomieszczeniu było słychać hałas.
— Co z nią? — Nie było wątpliwości, że głos należał do Billa.
   Nimfadora wzdrygnęła się.
— Wysłałem Errola dwie godziny temu! Ta twoja Panienka jest ważniejsza od naszej Tonks? — Zawołał Charlie.
— Nie, kretynie! Errol musiał się zgubić, bo od razu jak przyleciał to wbiegłem do kominka Veronicy! Gdzie ona jest? Wszystko z nią w porządku?
— Zasnęła oparta o moje ramię. Jest w salonie. Tylko jej nie obudź, bo mama zabije nas obu!
   Bill już się nie odezwał, a poszedł szybkim krokiem do salonu. Zatrzymał się w przejściu, żeby przyjrzeć się chwilę dziewczynie. Nimfadora nadal nie spała, jednak nie odważyła się otworzyć oczu. Rudy czarodziej podszedł do kanapy i klęknął przy niej. Przysunął dłoń do twarzy czarownicy i założył za ucho kosmyk jej włosów. Opuszkami palców dotknął policzka i delikatnie go gładził, przyglądając się jej z troską.
— Jak wytłumaczysz się swojej dziewczynie? — W salonie pojawił się Charlie.
— Ona rozumie, że Dora jest dla mnie bardzo ważna. Sama ją szanuje i podziwia, więc nie będzie z tym problemu.
— Nie byłoby żadnego problemu, gdybyś przestał jej w końcu robić nadzieję i z nią zerwał.
— Nie mogę tego zrobić — Bill ani razu nie spojrzał na brata. — Już za bardzo zraniłem Dore. Jeśli zerwe z Veronicą to ponownie uwolnią się moje uczucia względem niej. A sam najlepiej wiesz, że nie będę w stanie jej zapewnić szczęścia.
— Już sama twoja obecność sprawia, że Tonks jest szczęśliwa. Jesteś zbyt surowy dla siebie i przez to popełniasz błąd za błędem.
— Nie będziemy teraz o tym rozmawiać, bo jeszcze ją obudzimy.
   Bill wstał i razem z bratem wyszli z pomieszczenia, w którym spała Nimfadora. Z jednej strony czarownica poczuła ulgę, że nie została nakryta, a z drugiej od razu zatęskniła za dotykiem czarodzieja, do którego żywiła silne uczucia. To piekielne uczucie, jednak nie trwało długo. Chwilę później ponownie usłyszała kroki i poczuła, że ktoś przykrywa ją kocem. Sekundę później znów mogła się cieszyć kojącym i dającym nadzieję dotykiem Billa. Nim się obejrzała, a pod wpływem tego pełnego miłości dotyku odpłynęła do krainy snu.
  
   Młoda czarownica nie spała już od dobrej godziny, jednak nie potrafiła się zmusić do opuszczenia salonu, gdyż to oznaczałoby, że zostawi w nim śpiącego Billa. Tonks siedziała na kanapie i przyglądała się zmęczonej twarzy przyjaciela, który oparty głową o kanapę i przykryty kocem spał. Gdy usłyszała nad sobą kroki spojrzała ostatni raz na rudego czarodzieja i wstała cicho z kanapy, żeby go nie obudzić. Jeden z członków rodziny Weasley wstał, więc Dora uznała, że musi zniknąć z Nory zanim zejdzie na dół. Dziewczyna poszła do kuchni i stanęła przed kominkiem biorąc do ręki troszkę proszku fiuu.
   Weszła do środka i rzuciła nim o posadzkę, wołając:
— Dom Tonks!

Wieczna magia || Bill i Nimfadora ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz