Rozdział XIII

307 24 10
                                    

   Nimfadorze nie uśmiechało się tak wcześnie wstawać. Pomimo tylko jednej lampki wina, przeklnęła ten mugolski trunek przez pulsujący ból głowy z samego rana.
   To pewnie, dlatego, że piję go okazjonalnie z tatą — pomyślała wypijając eliksir.
   Machnięciem różdżki sprawiła, że papiery, których jeszcze nie przejrzała zniknęły z jej biurka. Wyszła z domu upewniając się, że drzwi zostały zamknięte i teleportowała się do Ministerstwa.
— Poziom drugi, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów — powiedziała wsiadając do windy, żeby chwilę później wysiąść z niej.
   Ruszyła w ciszy w kierunku Biura Aurorów. Jeśli nie poprawi na czas raportów to Scrimgeour osobiście załatwi jej wycieczkę w jedną stronę do Munga. Nienawidził czekać, a szczególnie mieć nie pozamykanych spraw. Witając się z przyjaciółmi weszła do swojej kabiny i usiadła przed biurkiem, gdzie czekały na nią pozapisywane pergaminy. Bez mrugnięcia okiem zajęła się nimi.
— Tonks potrzebuje papiery z wczoraj — po czterdziestu minutach bawienia się z wręcz śmiesznym raportem McKinnleya, do jej kabiny przyszedł Kingsley.
— Masz szczęście, właśnie skończyłam — wzięła kilka pergaminów i dała je czarnoskóremu czarodziejowi.
— Aron wychodzi z Munga i mówił, że przyjdzie na nockę do biura, więc się zobaczycie — uśmiechał się.
— On nie potrafi żyć bez pracy — prychnęła.
— Nie tylko on. W tym jesteście podobni — stwierdził.
— Ja jestem do tego zmuszona — uśmiechnęła się.
— Aż tak przeraża cię nasz szef?
— Chyba masz rację, muszę to po prostu lubić — odparła rozbawiona.
— Muszę się tym zająć — pomachał dłonią, w której trzymał papiery. — Molly kazała ci przypomnieć o obiedzie — poszedł.
   Dobrze, że przypomniał, bo Dorze wyleciało to w tej chwili z głowy. Usiadła z powrotem na krześle i wzięła z rogu biurka dzisiejsze wydanie Proroka Codziennego.
   Nic się nie zmieniło – pomyślała, czytając. – Voldemort nie daje żadnych znaków, że powrócił.
— Przepraszam za spóźnienie! — Krzyknął Mac, stając w wyjściu z kabiny. — Musiałem się przygotować na spędzenie całego dnia w pracy — dyszał.
— O czternastej idę na obiad do przyjaciół, a później poradzę sobie bez ciebie i tak na nic się nie przydajesz. A aktualnie nie mamy żadnych ważnych spraw, więc możesz odpuścić sobie nockę — zwróciła się do niego.
— Jesteś najlepsza!
— Ale teraz jesteś w pracy, więc zajmij się czymś. Poczekaj — zaczęła przeglądać papiery, które leżały rozsypane na biurku. — Masz — dała mu kilka kartek. — Idź do Banku Gringotta. Gobliny twierdzą, że zapłacono im złotem, które jest przesiąkniete czarną magią. Weź je od nich do sprawdzenia i lepiej uważaj. Musisz mieć dobre argumenty, bo pomimo, że to zgłosiły to mogą nie chcieć mieć strat. Są bardzo cwane, a najlepiej wróć tu z tym, który został oszukany. Sama się nim zajmę — wziął od niej kartki i z niezbyt pewną miną poszedł.
   Tonks nagle sobie przypomniała, że w Banku Gringotta pracuje Bill i w sumie miło by było się z nim spotkać skoro i tak nie ma nic lepszego do roboty.
— McKinnley!? — Wybiegła z biura i zobaczyła chłopaka jak wchodzi do windy.
   W ostatniej chwili udało jej się wejść.
— Tonks!
— McKinnley, jednak ja się tym zajmie — wzięła od niego papiery.
— Więc mam iść z tobą? — Zapytał mając nadzieję, że nie.
— Nie, wróć do biura i... — Myślała przez chwilę. — Mike! Zajmij się Mikem! Ostatnio poświęcałam mu mało czasu. Nie wiem czy w ogóle jeszcze żyje. Jak wrócę to sprawdzę! — Wyszła z windy.
— Ale Tonks! Kto to jest Mike? — Winda ruszyła, a Dora nie odpowiedziała.
   TRZASK. Teleportowała się na Pokątną i z uśmiechem na twarzy poszła do Banku Gringotta. Przeszła przez masywne drzwi, mijając przy tym witających się z czarodziejami Goblinów. Szła przez długie marmurowe pomieszczenie. Z każdej strony był goblin ważący kamienie szlachetne. Minęła kilku czarodziejów i w końcu podeszła do Goblina, który zajmuje się skrytkami.
— Szukam jednego z was — odchrząknęła. — Jestem Aurorem. Dostaliśmy zgłoszenie o czarnomagicznym złocie.
   Goblin patrzył się na nią, jakby chciał zobaczyć jakiś dowód na to, ale po chwili ciszy zszedł z podestu i zniknął za dużymi drzwiami.
— Gryfku zajmij się Panią.
— Tonks — dodała pospiesznie.
— O co chodzi? — Stanęli prawie, że w rogu sali.
— Chodzi o zgłoszenie o złocie przesiąkniętym czarną magią — odparła Tonks.
— Nie chcemy problemów, dlatego zostało to zgłoszone. Czarodziej zapłacił za wykute przez nas narzędzie magicznym złotem — wytłumaczył niechętnie.
— Dlaczego w takim razie przyjeliście to złoto?
— Było w sakiewce, a waga się zgadzała. Bardzo mu się spieszyło.
— A od kiedy pozwalacie komuś wyjść bez pewności czy tam w ogóle było złoto — zadrwiła Dora.
— Nie doświadczony Goblin. Takie rzeczy się zdarzają.
— Muszę je sprawdzić.
— I odczarować — dodał Gryfek.
— Mamy go złapać, więc potrzebujemy opisu czarodzieja — powiedziała Nimfadora.
— To on — czarownica dopiero teraz zauważyła, że Goblin trzyma jakąś kartkę, którą jej w tym momencie dał. — Zrobiliśmy rysopis, a teraz proszę za mną — ruszył do drzwi, z których kilka minut wcześniej wyszedł.
   Weszli do dużej sali z wieloma biurkami, na których było mnóstwo papierów. Niektóre Gobliny spoglądały ciekawsko na nich. Podeszli do pustego biurka i Gryfek wyciągnął sakiewke. Tonks wyciągnęła różdżkę i skierowała jej koniec w stronę sakiewki. Ta się uniosła i dobiegł ich dźwięk poruszającego się złota. Sakiewka otworzyła się wisząc w powietrzu. Tonks delikatnym pociągnięciem różdżki w górę wyciągnęła galeona, który się unosił nad sakiewką. Nie było tego widać, ale czuć. Czuć czarną magię. Wszystkie Gobliny patrzyły, jakby z obrzydzeniem na to.
— Odczaruj je — powiedział tonem rozkazującym Gryfek, Tonks nigdy nie lubiła tych stworzeń.
   Różowowłosa czarownica zaczęła niewyraźnie mamrotać pod nosem zaklęcia, celując w sakiewke, do której z powrotem wpadł złoty galeon.
   Nawet w takiej sytuacji nie odpuszczą sobie złota – pomyślała i sakiewka upadła na biurko.
— Gdy znajdziemy tego czarodzieja skontaktuję się z tobą — powiedziała Tonks i odwróciła się, żeby wyjść.
   Odczarowała złoto i ma na kartce twarz czarnoksiężnika. Jednak w ogóle go nie kojarzy. Szła do głównego wyjścia z banku.
— Dora!?
— Bill — odwróciła się i zobaczyła chłopaka, którego chciała tu spotkać.
— Słyszałem od Goblinów, że przyszła jakaś czarownica Auror — podszedł do niej z uśmiechem. — Chodzi o to złoto?
— Tak, odczarowałam je i teraz muszę złapać tego czarodzieja co nieźle im się naraził, oszukując ich — odparła Tonks.
— Właśnie kończę i wracam do Kwatery. Co z tobą?
— Muszę wrócić do pracy i sprawdzić, czy McKinnley zaopiekował się Mikem — uśmiechnęła się.
— Mike?
— Mój kaktus — powiedziała rozbawiona.
— Ty chyba w tego chłopaka w ogóle nie wierzysz — zaśmiał się Bill. — Boisz się dać mu czegoś innego?
— Bałam się, że jak go tu wyślę to może niezbyt dobrze znieść towarzystwo twoich przyjaciół.
— To moi pracodawcy, a nie przyjaciele — stwierdził Bill.
— Nazywaj to jak chcesz — uśmiechnęła się do niego.
— Może pójdę z tobą?
— U mnie będziesz się nudził, ale Charlie pewnie chętnie przyjmie twoje towarzystwo.
— Więc prowadź — złapał ją za ręke.
   TRZASK. Stali na holu w Ministerstwie. Ruszyli w stronę windy i weszli do niej.
— Poziom czwarty, Departament Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami — powiedziała Tonks.
— Nie byłem tam jeszcze — odezwał się Bill.
— Nie tylko ty — odparła dziewczyna i wyszli z windy.
   Szli korytarzem szukając Biura Wyszukiwania i Oswajania Smoków. Weszli do średniej wielkości pomieszczenia, gdzie było kilkanaście biurek.
— Charlie, przyprowadziłam ci gościa — podeszli do biurka, gdzie siedział rudy czarodziej.
— Tonks, Bill — zdziwił się.
— Widzę, że nie masz zbyt wiele pracy — powiedziała czarownica.
— Tak, za niedługo kończę. Dobrze, że wpadliście — uśmiechnął się, wstając z krzesła.
— Ja niestety muszę wracać — położyła rękę na ramieniu Billa. — Do zobaczenia na obiedzie — wyszła z biura Charliego i skierowała się z powrotem do windy. — Poziom drugi, Biuro Aurorów — winda ruszyła.
   Po kilku minutach Dora wchodziła do swojej kabiny. Na krześle siedział Mac i gapił się na kaktusa, który stał przed nim.
— Dobrze się czujesz? — Zapytała dziewczyna.
— Mike? Mike? Jak mogłaś nazwać kaktusa? — Wstał z krzesła i teraz patrzył na Tonks. — Savage mnie poinformował, że Mike — dodał z naciskiem na ostatnie słowo. — To twój kaktus. Był nieźle rozbawiony, gdy usłyszał, że kazałaś mi zaopiekować się rośliną.
— I zaopiekowałeś się nim dobrze?
— Tak! Podlałem go, nie spuszczałem go z oczu i nawet z nim rozmawiałem!
— To świetnie. Przez kolejny miesiąc miej na niego oko. Dbaj jak o własne dziecko — uśmiechała się radośnie czarownica.
— Nie mam dzieci, Tonks.
— Więc wyobraź sobie, że to twój ukochany syn i skończ ze mną dyskutować.

Wieczna magia || Bill i Nimfadora ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz