• Luke •
Wracałem ze szkoły. Jak zawsze z resztą. W sumie nie zawsze bo weekend się nie liczy, wszystkie dni jakie sobie odpuszczałem też się nie liczą, więc tak naprawdę źle to ująłem. No mniejsza o to, każdy wie o co chodzi. Prawda?
Ciepłe promienie słoneczne przyjemnie ogrzewały moje ciało, a ja z minuty na minutę miałem coraz szerszy uśmiech, który dodawał mi zawsze uroku. Nie, to nie ja tak uważałem, a inni, a mnie tak już to utkwiło w głowie. Uwielbiałem słońce i delikatny wiatr, który skutecznie zabijał tak wysokie temperatury jak dzisiejsza. Taka pogoda powinna być zawsze. Nie za zimno, nie za chłodno i wszyscy zadowoleni. No prawie wszyscy. Wyjątkiem jak zwykle jest moja mama. Nieważne czy świeci słońce, pada deszcz, jest ciepło czy zimno, ona i tak znajdzie pretekst, by się do czegoś doczepić. Kocham ją, bardzo ją kocham i szanuje oczywiście, ale słuchanie codziennie tej samej śpiewki doprowadza mnie do szału. Autentycznie.
Tak, tak. Jestem młody, głupi gówniarz, któremu tylko koledzy i imprezy w głowie, ale to nie znaczy, że nie mam momentami chwil przebłysku. Potrafię być wtedy grzeczny, a nawet zrównoważony. Aż dziwne, ale tak jest.
Złapałem za klamkę i wszedłem do domu. Wiedziałem, że mama czekała bo od razu usłyszałem jej kroki, coraz głośniejsze kroki. Ciekawe o czym będziemy rozmawiać tym razem. Jednego byłem pewny. Nie zapowiadało się na miłą pogawędkę. Mało kiedy się na taką zapowiada.
— cześć mamo, wróciłem! - krzyknąłem, udając przy tym nieświadomego. Ona nie mogła wyczuć, że wiedziałem kiedy na mnie czekała. Powinna wciąż myśleć, że to ona zawsze mnie zaskakuje, prawda była niestety inna, ale ja nie chciałem psuć jej tej zabawy. Niestety niska kobieta zaatakowała mnie już przy wejściu do salonu.
— znowu wali od ciebie fajkami, Luke. Nie wkręcaj mi nawet, że to przez Caluma, dobrze? - wystawiła dłoń w moją stronę, mordując mnie wzrokiem, a ja standardowo przewróciłem oczami. — oddaj wszystko po dobroci.
Chwilę się wahałem czy wyciągnąć paczkę papierosów z kieszeni, ale zrezygnowałem z tego pomysłu po kilku sekundach. W końcu halo, byłem już prawie dorosły, prawda? Mama nie będzie mogła mnie kontrolować na każdym kroku mojego życia, a zwłaszcza do jego końca.
— nie mam niczego, mogę dać ci gumy miętowe albo portfel. - skłamałem rodzicielce w oczy, chociaż zazwyczaj starałem się tego nie robić. Nie chciałem stracić jej zaufania, bo jest dla mnie nie tylko matką jakich wiele. To osoba, której ufam jak najlepszemu przyjacielowi. Zawsze zna rozwiązanie w każdej możliwej sytuacji. Kocham ją najbardziej na świecie, a ona o tym doskonale wie. Już od dziecka byłem "cycem mamusi". Tak nazywali mnie starsi bracia - Ben oraz Jack Hemmingsowie. Nie wiem od kiedy małpom z buszu daje się nazwisko, ale nie wchodźmy w szczegóły.
— nie udawaj, kochanie. Znam cię od urodzenia, kłamiesz tak samo beznadziejnie jak twój ojciec prasuje. - blondynka westchnęła i oparła się o białą framugę drzwi. Skanowała moją pewnie już bordową twarz z determinacją w oczach, wyczekując tego, aż oddam jej mój cenny skarb.
Ona nie rozumiała dlaczego palę. Dla niej po prostu niszczyłem się od środka, karmiłem własnego raka, ale tak naprawdę palenie było dla mnie formą relaksu i małą odskocznią od otaczającego mnie świata. Z każdym buchem stawałem się coraz bardziej spokojny, a kłęby dymu koiły mój organizm, domagający się nikotyny i substancji smolistych.
— skoro nie podoba ci się jak tata prasuje, to rób to sama. Proste. - naskoczyłem chyba trochę niepotrzebnie, ale naprawdę miałem już tego dość. Mina kobiety dała mi do zrozumienia, że posunąłem się za daleko i te słowa ją mocno zraniły. Liz to delikatna kobieta. — mamo... przepraszam, ja nie chciałem żeby tak wyszło. - próbowałem to jakoś ratować.
CZYTASZ
Hi, uncle! • muke • /part.1
FanfictionZnasz to uczucie kiedy uciekasz przed glinami, a w ostatniej chwili ratuje Cię obcy facet, który uważa się za twojego wujka? ja nie znałem, aż do teraz... 🎖#76 🎖#51🎖#39🎖#33🎖#27🎖#26🎖#20 🎖#19🎖#18 🎖#17🎖#16🎖#15 🎖#13🎖#10 🎖#7🎖#6 🎖#3