sept

941 84 8
                                    

                W swoich najgłębszych koszmarach Arizona uciekała przed bliżej niezidentyfikowaną masą, która nie odpuszczała. Nie potrafiła wyjaśnić dlaczego się jej bała, ale strach zawsze towarzyszył jej podczas takich snów. Budziła się zlana potem z krzykiem na ustach. Po takich snach długo nie mogła zasnąć, a i ten późniejszy był niespokojny, dręczony widmem koszmaru. Zazwyczaj wtedy szukała czegoś, co skutecznie odciągnęłoby jej uwagę. Tym razem to nie był koszmar – to było prawdziwe życie.

                A w jej drzwiach naprawdę stał Brian Pritchard z cwanym uśmiechem na ustach.

                - Brian – wyszeptała przerażona, robiąc krok do tyłu. Paraliżujący strach z koszmaru znowu się pojawił. Tym razem nie miała dokąd uciec.

                Mężczyzna uznał to za zaproszenie i pewnie wkroczył do mieszkania Arizony. Zauważyła, że nic się nie zmienił od tamtego dnia, kiedy postanowiła wyrzucić go ze swojego życia. Wciąż tak samo zaczesywał kruczoczarne włosy i nosił te same ciemne marynarki, co wcześniej. Spojrzenie czekoladowych tęczówek bynajmniej nie było ciepłe i błyszczące – określiłaby je raczej jako zimne, pozbawione wyrazu, zwyczajnie mętne. Był martwy wewnętrznie od dnia, w którym go zostawiła – potrzebował całkiem sporo czasu, żeby to sobie uświadomić. Dziewczyna była mu potrzebna – i tu wcale nie chodziło tylko o seks, czy ciepłe posiłki po powrocie z pracy. Wewnętrzna potrzeba, błagająca o jej obecność, była zbyt silna, żeby po prostu ją zignorować.

                - Zmieniłaś się – stwierdził, marszcząc czoło.

                Zlustrował wzrokiem skrócone włosy w dużo ciemniejszym odcieniu niż ten do którego przywykł i obrzydliwe tatuaże, które pokrywały przedramiona dziewczyny, a które eksponowała, podwijając rękawy swetra. Zawsze uważał ją za lekkomyślną osobę, ale nie sądził, że była w stanie oszpecić własne ciało do tego stopnia. Ale przecież wszystko można było zmienić, a tatuaży się pozbyć.

                Jego najwyższą uwagę przykuł mały pingwin – czysta dziecinada.

                - Co tutaj robisz? – wymamrotała, kierując się do salonu. Teraz kiedy już wpadł do jej mieszkania tak łatwo się go nie pozbędzie, a potrzebowała telefonu w razie naglącej sytuacji.

                - Przyszedłem w odwiedziny. Porozmawiać, powspominać stare, dobre czasy. Nie masz zamiaru poczęstować mnie kawą i ciasteczkami?

                W niewielkim salonie zwrócił uwagę na wszechobecne zdjęcia i wielki bukiet kwiatów, stojący na środku stolika. Przyjrzał się dokładniej zdjęciom i uznał, że chłopak będący na nich, razem z Arizoną, nie mógł stanowić dla niego najmniejszej konkurencji, ale ukłucie w okolicach żołądka pojawiło się niechciane i zachwiało jego idealną koncepcję. Liczył na to, że Arizona na wstępie wpadnie mu w ramiona z płaczem, zapewniając jak bardzo za nim tęskniła. Tak nie było, ale plan miał wiele odnóg, a cel jeden – odzyskać Arizonę.

                Brunetka obserwowała poczynania byłego chłopaka z rosnącym niepokojem. Znała go całkiem dobrze, ale był najbardziej nieprzewidywalnym człowiekiem, jakiego dane jej było spotkać. To była jedna z najlepszych cech Briana, ale z drugiej strony była także jego najgorszą. Początkowe fazy ich związku obfitowały w wiele niespodzianek – a to wyjazdów do przeróżnych miejsc, a to prezentów robionych od tak, bez okazji. Urobił ją sobie wokół najmniejszego palca, by później sukcesywnie ją niszczyć. Stres powodowany pracą doprowadził do wielu sytuacji, w których samoocena była palona i deptana, aż w końcu definitywnie pogrzebana. A teraz, po prawie roku, pojawiał się w jej progu z szerokim uśmiechem tak, jakby nic się nie stało. Jakby nie doprowadził jej na skraj załamania.

lost things / lrhOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz