onze

1.1K 89 4
                                    

            Poranek w Toronto przywitał ich deszczem i zimnym wiatrem, przez co Arizona spoglądała z powątpiewaniem na szorty, które miała na sobie. Sierpień powoli chylił się ku końcowi, ale to przecież nie musiało oznaczać cholernych dziesięciu stopni, ściany deszczu i lodowatego wiatru, dostającego się do każdego fragmentu ciała. Nieważne jak skrzętnie zasłoniętego. Bieg do hotelu był krótki, aczkolwiek zdążyła przemoknąć do suchej nitki tak, jak pozostała część ekipy. Toronto nikomu na zdrowie nie wyjdzie.

            - Czasami marzę o powrocie do własnego łóżka i długiej kąpieli – wyznała, kiedy razem z Hemmingsem wpadli do wielkiego pokoju.

            - Zawsze mogło być gorzej. Jakieś zaspy śnieżne, czy coś…

             - Mamy sierpień, geniuszu – odparła, wyciągając słuchawkę z ucha i rzucając telefon na stolik. Przelotnie spojrzała na ulewę za oknem, wydając z siebie ciche westchnienie. – Chyba nici ze zwiedzania.

            Luke wzruszył ramionami, zrobiłby dla Arizony wszystko, ale z pogodą nie był w stanie walczyć.

            - W Kalifornii zawsze świeci słońce – wymamrotała do siebie, rozkładając się na kanapie.

            Pozbyła się przemoczonej bluzy i z miną cierpiętnika czekała aż słońce przebije się przez grubą warstwę chmur. Nic takiego nie nadchodziło, dlatego wyciągnęła z torebki laptopa i jęła przeglądać wszystkie portale plotkarskie, jakie tylko przychodziły jej do głowy. Później lądowała na kolejnych społecznościówkach. Sprawdziła jeszcze skrzynkę pocztową i zastanowiła się, czy powinna nadrobić jakiś serial, w końcu dawno tego nie robiła, a internet hotelowy miał całkiem niezły zasięg. Bo na Hemmingsa nie miała co liczyć - zniknął pod prysznicem, a jego wycie zagłuszało nawet szum wody. Nie bez powodu wybrali go na głównego wokalistę, ale nie musiał prezentować swoich umiejętności przez cały czas.

            Próbowała go zagłuszyć chyba wszystkim, ale za każdym razem jego głos przebijał się przez muzykę, wydobywającą się z głośników. Miała wrażenie, że robił to specjalnie – śpiewał głośniej, kiedy tylko coś puszczała. I doskonale zdawała sobie sprawę, jakie ten miał intencje. Wcale nie miała zamiaru go odwiedzać pod prysznicem.

            - Arizona słońce? Możesz się przejść do Michaela? Weź od niego stroik do akustyka – poprosił chłopak, wystawiając głowę przez drzwi łazienki. Arizona westchnęła zrezygnowana i niechętnie podniosła się z kanapy. - Jesteś najlepsza, skarbie.

            Najpierw pozwoliła sobie pożyczyć telefon Hemmingsa, by sprawdzić w którym pokoju Clifford się stołował. Zanim trafiła, odwiedziła hotelową kafejkę zamawiając podwójną latte i dopiero po dobudzeniu organizmu podwójną dawką kofeiny była w stanie trzeźwo myśleć i w jakiś sposób trafić do pokoju Michaela.

            Clifford powitał ją z szerokim uśmiechem i farbą na głowie. Zaprosił Arizonę do środka gestem dłoni i ta machinalnie cofnęła się do tyłu, widząc obcego mężczyznę, krzątającego się po salonie. O ile mężczyzną mogła go nazwać - jego spodnie były tak obcisłe, że wymiękały przy nich nawet te należące do Hemmingsa, jego włosy miały odcień jajecznego blondu a lekko mandarynkowa karnacja , kontrastująca z kremowym sweterkiem w różowe kwiaty, strwożyła dziewczynę do tego stopnia, że chciała uciec z krzykiem. A może to wpływy Hemmingsa odebrały jej całą dziewczęcość. Ewentualnie nieznajomy był gejem.

            - Arizono, poznaj Luigiego Monterri, mojego fryzjera - przedstawił go, pękając z dumy. Nie wiedziała, czy powinna się śmiać czy brać nogi za pas.

lost things / lrhOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz