21.

380 38 0
                                    

Sen jest głęboki, gęsty i czarny niczym smoła. Will z trudem przedziera się przez niego ku przytomności, gdy zaś ją odzyskuje, kończyny wciąż jeszcze ma ociężałe. Przeczuwa, że jest później niż spodziewał się obudzić, ale bez dobrego źródła naturalnego światła trudno jest to potwierdzić. Hannibal siedzi na łóżku naprzeciwko z plecami opartymi o ścianę. Na początku Will myśli, że pomimo miernego oświetlenia jest pogrążony w lekturze, lecz jego ręce są puste. Chociaż mężczyzna ma zamknięte oczy, z pewnością nie śpi: jest w jego postawie swoista czujność, świadomość otoczenia, która go zdradza. Will nie przypomina sobie, aby kiedykolwiek widział Lectera pogrążonego we śnie, podejrzewa jednak, że w końcu zobaczy, zwłaszcza, jeżeli przyjdzie im zostać na tej łodzi dłużej. Mimo wszystko minęło już kilka dni, a Hannibal nadal nie opuścił gardy na tyle, by można było go przyłapać choćby na płytkiej drzemce. Tymczasem Will nie potrafi zasnąć, jeżeli nie ma go w zasięgu wzroku aż do ostatniego sennego mrugnięcia powiek, kiedy natomiast się budzi, mężczyzna z reguły czuwa nieopodal; jest często pierwszą rzeczą, którą młodzieniec widzi i uświadamia sobie po przebudzeniu. To niepokojące, ale ostatnio w jego życiu wszystko takie jest.
Will podnosi się i przeciąga, dopóki nie słyszy strzyknięcia w plecach. Czuje się promiennie mimo rwania w boku i policzku oraz tępego bólu siniaków doznanych w wyniku upadku. Zastanawia się, czy właśnie tak przez cały czas czuje się Hannibal. W jego umyśle odbijają się echem słowa mężczyzny sprzed sześciu lat.
 ― Bóg też czerpie przyjemność z zabijania ― mówi Lecter, a jego głos pokrywa się z tym, który Will słyszy w swojej głowie. Młodzieniec spogląda na niego i mruga szybko, zatrwożony. Nie jest pewien, co się właśnie wydarzyło. Telepatia? Hannibal tylko się uśmiecha. ― Kiedy byłem zamknięty w celi, często odwiedzałem cię w swoim pałacu myśli. W pokojach, które dzielimy. ― Spogląda na Willa z fałszywą skromnością zza opadających na oczy włosów, a ten czuje, jak serce łomocze mu w piersi; wie już, jakie pytanie padnie jako następne. ― Wyczułeś to kiedykolwiek?
Trudno jest przełknąć ślinę z tak suchym gardłem. Jeszcze trudniej powiedzieć, co czuł, kiedy w środku nocy leżał bezsennie, gubiąc rytmiczny dźwięk oddechu psów – a później, kiedy ją poznał, oddechu Molly – w spowijającej umysł mgle. Czasami zdarzało się to za dnia, kiedy próbował naprawić motor albo wychodził z kawą na zimny ganek: rzeczywistość niespodziewanie zaginała się, obraz wypełniał światłem, i nagle ten głos – z mocnym akcentem, ochrypły od milczenia – niósł się po komnatach jego pałacu. Witaj, Will.
 ― Czasami miałem wrażenie, że robimy dokładnie to samo w tym samym czasie ― przyznaje w końcu cicho. Jakbym był twoim cieniem, myśli. Albo ty moim.
 ― Nawet we wspomnieniach nigdy do mnie nie mówiłeś ― wyznaje Hannibal z nutą rozczarowania. ― Miałem jednak nadzieję, że mnie usłyszysz.
Will ma ochotę spytać, co takiego Hannibal chciał mu wtedy przekazać, ale jakaś jego część drży na myśl o usłyszeniu tego, co w świecie jego nadpobudliwej wyobraźni było jedynie stłumionym szeptem.
 ― To, co mówisz, jest irracjonalne ― chrypi cicho.
 ― Obaj doskonale wiemy, że we wszechświecie, jako naturalna przeciwwaga dla tego, co racjonalne, muszą istnieć również rzeczy irracjonalne. ― Spojrzenie Hannibala jest pociemniałe, zamyślone. ― Słyszałeś coś, Will?
Młodzieniec przełyka w końcu z trudem ślinę i zamyka oczy. W tyle jego głowy rozbrzmiewa muzyka. Czuje na skórze promienie słońca, czuje zapach płonących świec. W komnatach umysłu, pod sklepieniem Capelli, z zamkniętymi oczami Will bezskutecznie nasłuchuje szeptu.
To telepatia. Czary. Will jest przerażony. Czuje wyraźnie, jak przeszywają go dreszcze; jak pożera go gorąca panika, uczucie, które w jego pałacu myśli jest zadziwiająco podobne do pożądania. Otwiera oczy na dotyk dłoni Hannibala na swym policzku i natychmiast zatapia spojrzenie w jego spojrzeniu; widzi tam swoje odbicie.
 ― Nie zostawiaj mnie więcej ― szepcze, z całych sił starając się nie brzmieć jak desperat. Dłoń mężczyzny gładzi delikatnie jego obandażowany policzek, palce przesuwają się z czcią po wystających kościach, a rana odzywa się bólem.
 ― Niemądry chłopcze ― odpowiada Hannibal. ― Jak mógłbym cię zostawić po tym wszystkim?
Słysząc to, Will nie potrafi mu już nie wierzyć. Naprawdę w końcu do tego doszło. Będzie z Hannibalem aż do śmierci. Gdyby spróbował odejść, dociera do niego, nie spotkałby się już z wyrozumiałością, nie dostałby na to zgody. Hannibal jest jego końcem. W świadomości bycia jego całkowitą własnością znajduje jakiś przerażający spokój.
Wolałby milczeć, ale nie potrafi zapanować nad słowami; one płyną same.
 ― Wiesz, że nie chciałem nas zabić. Ani patrzeć na twoją śmierć.
Lecter uśmiecha się, obejmując jego twarz.
 ― Masz na myśli: nie chciałeś patrzeć, jak Wielki Czerwony Smok mnie przemienia? ― Kciuk mężczyzny znajduje się niebezpiecznie blisko kącika ust młodzieńca. ― Wiem. To dla ciebie ważne, żebym wiedział. Żebym ci ufał. ― Przechyla nieznacznie głowę. Ten gest i ta bliskość są dla Willa tak bardzoznajome; brakowało mu ich, choć tak uparcie to wypierał. W uszach słyszy bicie swego serca. ― Martwisz się, że po tym, jak zdradziłeś i odrzuciłeś mnie tyle razy, nigdy więcej ci w pełni nie zaufam. Powiedziałem ci kiedyś, że nie wymagam ofiary. A ty i tak ją złożyłeś.
Will przełyka ciężko ślinę, starając się, by jego głos był wyraźny i nie drżał zanadto.
 ― Masz na myśli doktora Chiltona.
Lecter wydaje się taki usatysfakcjonowany, taki zadowolony, kiedy trzyma go w zawieszeniu między odczuciem wstrętu a pragnieniem, że – młodzieniec jest tego pewien – mruczałby, gdyby mógł.
 ― To był bardzo miły gest, Will.
Will milczy. W końcu udaje mu się odwrócić spojrzenie od oczu Hannibala; przenosi je na jego uśmieszek.
 ― Jak w przypadku Heleny Trojańskiej, Will, twój posag to destrukcja, a tej nie można się oprzeć.
 ― A w każdym razie ty nie możesz się oprzeć – zaznacza młody mężczyzna, wciąż próbując zachować spokój, choć nie jest to łatwe, gdy dłonie mężczyzny pieszczą jego skórę.
 ― Ty możesz?
Hannibal opuszcza w końcu ręce i Will z trudem powstrzymuje się od zniwelowania dzielącego ich dystansu. Chwieje się, przez chwilę niestabilny. Patrzy za jego dłońmi.
 ― Przez cały ten czas, kiedy wczuwałeś się w rolę morderców ― kontynuuje Lecter ― powstrzymywałeś własne zapędy, pozwalając sobie poczuć jedynie namiastkę tego, czego pragnąłeś.
 ― Kiedy odszedłem z FBI, brakowało mi nawet tej namiastki ― przyznaje Will. ― Ale chciałem zapomnieć.
 ― Abigail ― Lecter przesuwa dłonią po ramieniu młodzieńca, kiedy ten na dźwięk imienia dziewczyny bierze głęboki wdech ― powiedziała mi kiedyś, że czuła się najbardziej żywa, pomagając ojcu w wabieniu ofiar. Jak ty się czujesz?
 ― Wiesz, jak się czuję. ― Oddech młodego mężczyzny drży. To dla niego za dużo. To i towarzyszący każdemu uderzenia serca przepływ energii, to wszystko... zbyt wiele.
 ― Powiedz mi i tak.
 ― Wolny. Tak jak ty. Czuję się wolny.
 ― Ale nie jesteś wolny, Will ― mówi spokojnie Hannibal. ― Należysz do mnie.
Will traci zdolność mowy. Czuje serce w gardle, jakby właśnie połknął je w całości. Jakby to swoje serce zjadł, a nie Clarka Ingrama. A może to serce Ingrama odżyło i tłucze się w jego spalonym winą gardle. Stojąc tak blisko Hannibala, traci poczucie granic. Znów zaczyna mieć problem z odróżnieniem swoich uczuć od uczuć człowieka stojącego naprzeciwko.
 ― Ja też muszę być w stanie ci ufać ― mówi w końcu, walcząc z narastającą w nim falą emocji. ― Nasze zdrady nie były jednostronne.
 ― Nie ― zgadza się Lecter ― choć ja nigdy cię nie odrzuciłem. Masz jednak rację. Ofiarowałeś mi coś, więc wypada, abym zrewanżował się tym samym. Czego pragniesz w ramach rekompensaty?
Młodzieniec zaprzestaje wewnętrznej walki i pozwala, by zalała go wreszcie przytłaczająca świadomość konsekwencji, jakie pociągną za sobą następne słowa, które wypowie. Uśmiecha się, choć narasta w nim lęk.

 ― Ty nie wymagasz ofiary ― mówi ― ale być może ja tak.

Jak powietrze (HANNIBAL, Hannibal x Will, +18)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz