1.

1K 83 10
                                    

PRZED

 ― Zmierzasz w moją stronę? ― zapytał i Will musiał przyznać, że właśnie tego chciał. Czy może raczej nie potrafił już znaleźć niczego, co mogłoby go przed tym powstrzymać. Jeszcze jakiś czas temu miał kilka całkiem dobrych, racjonalnych powodów, by nie zapomnieć o zabraniu telefonu z rozbitego wozu transportowego; by nie przejść nad ciałem, które Hannibal wypchnął, chcąc zrobić dla niego miejsce; by nie zapaść się w ociekający krwią fotel skradzionego auta. Może rzeczywiście za bardzo się przejmował. Teraz jednak, tak blisko skraju – skraju przepaści, morza, czegokolwiek, w czym Hannibal przepadłby wreszcie na zawsze... Tak blisko wielu skrajów, myśli Willa rozmywają się i trudno mu skupić się na wcześniejszych obawach. Powodach, z jakich nie powinien wsiadać do kradzionego policyjnego wozu z Rozpruwaczem z Chesapeake.
 ― Myślę, że przed kolacją przydałoby się zmienić ubrania. ― Hannibal uśmiecha się do niego łagodnie, a pod nimi wyje Atlantyk. ― Po trzech latach te zdążyły mi zbrzydnąć. ― Skubie rękaw białego kombinezonu, nie gubiąc cienia uśmieszku. ― Jeżeli chciałbyś się przebrać, również masz tu garderobę. Obawiam się, że wnętrzności tego nieszczęśnika zachlapały ci koszulę.
 ― Mam tu garderobę.
To nie jest pytanie, lecz szorstki, sarkastyczny komentarz. Mimo to uśmiech mężczyzny nie blednie nawet odrobinę.
 ― Pozwoliłem sobie umieścić tu kilka zestawów, które uważałem wówczas za zgodne z twoją estetyką. Od tamtej pory minęło kilka lat i przyznaję, część z nich nabyłem z myślą o własnej przyjemności, ale przynajmniej nie ma na nich krwi. ― Hannibal unosi kąciki warg nieco wyżej, a jego oczy błyszczą jowialnie. ― Póki co.
Prawdę mówiąc, Will nie jest mocno zdziwiony, kiedy dowiaduje się, że Hannibal ma dla niego miejsce w domu przy plaży – z szafą, w której jest trochę więcej niż kilka zestawów i buteleczka wody po goleniu bez łódki na etykiecie. Uświadamia sobie, że powinien się zdziwić, bo to nie jest normalne. Panuj nad sobą, powtarza sobie, ale słowa są odległe, stłumione, niewyraźne, jakby ktoś wypowiadał je pod wodą. Każda logiczna myśl jest na wagę złota.
W pokoju znajduje się obszerne łóżko, biurko z krzesłem i, tuż przy oknie balkonowym, fotel. U stóp łóżka jest legowisko dla psa i Will wydaje z siebie zduszony okrzyk; nie potrafi stwierdzić, czy widok ten wywołał w nim falę smutku, czy raczej zniesmaczenie. Być może doświadczał obu tych uczuć, a być może żadnego z nich. A może jedno z nich odczuwał w tej rzeczywistości, a drugie w alternatywnej. Światy Willa zachodzą na siebie. Wszystko może się wydarzyć, i wszystko musi. Pisane jest im zakończenie tak samo szczęśliwe, jak i tragiczne. Will wyobraża sobie liczne scenariusze, ale nie potrafi doprowadzić żadnego z nich do końca. Przetrząsa szafę, którą Hannibal dla niego przygotował. Jest w niej znacznie więcej garniturów, niż sam by sobie sprawił. Żadnych flanelowych koszul, ale jest dla nich wiele substytutów, również zapinanych na guziki. Kompromis, mówi jego wewnętrzny głos, ale dochodzi z bardzo daleka. Will nie jest laleczką. Nie jest laleczką w domku dla lalek. Myśl o tym jest śmieszna.
Już w świeżym odzieniu Will przemywa w łazience twarz zimną wodą. Nie pomaga mu to w oczyszczeniu umysłu, ale jest przyjemne. Osusza skórę jednym z niewiarygodnie miękkich ręczników i udaje się do pokoju dziennego. Słońce zachodzi w zastraszającym tempie. Za rozległymi oknami niebo przybiera odcienie różu i purpury, jak świeża rana. W pomieszczeniu Will zastaje Hannibala, który zrzuciwszy więzienne odzienie tak, jak wąż zrzuca skórę, przywdział szary sweter i luźne spodnie. Wygląda teraz młodziej i zdrowiej.
 ― Ładny widok ― mówi Will, choć jest to niedopowiedzenie.
Hannibal odwraca się od krwawego nieba. Na widok Willa w ubraniach, które sam dla niego wybrał, na ustach mężczyzny pojawia się uśmiech. To oczywiste, że świadomość wpływu, jaki na ciebie wywarł, sprawia mu przyjemność, komentuje głos z głębi umysłu Willa.
 ― Cieszę się, że możemy podziwiać go wspólnie ― odpowiada Hannibal zadziwiająco łagodnym tonem. ― Lata temu miałem nadzieję, że pewnego dnia cię tu przyprowadzę. Często wyobrażałem sobie rozmowy, które moglibyśmy tu odbyć, ciągnące się od wschodu do zachodu słońca. Obawiam się jednak, że nie zostało nam zbyt wiele czasu, by rozkoszować się tym widokiem. Słońce zachodzi tutaj szybko, a kiedy zacznie wschodzić, nas już tu nie będzie.
 ― Dlaczego tak mówisz?
 ― To dość oczywiste ― mówi Hannibal, postępując krok w jego stronę. Willowi udaje się zapanować nad odruchem cofnięcia się. ― Albo będziesz patrzył, jak Czerwony Smok mnie zabija, może nawet mu w tym pomagając, jak zapewne radzili ci Jack i Alana, albo nie będziesz w stanie dopełnić tego, co zaplanowaliście, i odeskortujesz mnie do szpitala w Baltimore, gdzie zaopiekuje się mną nasza urocza Alana. Gdzie zawsze będziesz mógł mnie znaleźć. ― Hannibal uśmiecha się; w jego głosie słychać nostalgiczną nutę. ― Tym razem będziesz odwiedzał mnie częściej, prawda? ― Stoi teraz dostatecznie blisko, by Will mógł go poczuć, i tak też się dzieje. Wraz z kolejnym drżącym oddechem, Will wdycha sterylny, ostry zapach kwarantanny i zniewolenia, z którym przeplata się nieśmiało mroczna, magnetyzująca woń nocnych orchidei. ― Nie myślałeś o tym, Will? Jaki obraz planujesz zobaczyć, gdy się obudzisz?
 ― Zakładasz, że planuję w ogóle się obudzić ― odpowiada Will; głos ma chwiejny. Uśmiech Hannibala łagodnieje.
 ― Myślisz, że Smok cię zabije, kiedy skończy ze mną? Czy to mnie się obawiasz?
 ― Mówiłem ci już kiedyś ― szepcze Will ― że wątpię, aby którykolwiek z nas był w stanie przeżyć rozłąkę. ― Spuszcza wzrok, nie potrafiąc dłużej wpatrywać się w te błyszczące oczy. ― Nie jestem pewien, czy przeżyłem ją ostatnim razem.
 ― Miałeś wrażenie, że przez ostatnie lata twoje życie było puste, Will? Małżeństwo i dziecko nie wystarczyły, żebyś mógł poczuć, że żyjesz? ― Kiedy Hannibal wypowiada kolejne zdanie, w jego głosie nie ma złośliwości, jest jedynie rozbawienie. ― Skoro aż tak tęskniłeś, mogłeś odwiedzić mnie wcześniej.
Will podnosi na niego wzrok i natychmiast przepada, jest stracony. Powinien wiedzieć, że tak będzie. Zawsze się tak działo. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? W spojrzeniu mężczyzny jest rozbawienie, ale kryje się tam również ból i tęsknota, i coś, co Will mógłby nazwać żalem, gdyby znał go mniej. Wypowiedzenie kolejnych słów przychodzi mu z ogromnym trudem i są ledwo słyszalne, gdy wreszcie je z siebie wydusza.
 ― Miałem nadzieję, że wystarczą.
Hannibal zbliża się o kolejny krok i Will ma wrażenie, że ciemniejący pokój wiruje.
 ― Są inne rozwiązania, Will. Inne drogi, które możesz wybrać. Być może o niektórych już myślałeś. ― Jego obecność jest przytłaczająca; jak czarna dziura przyciąga Willa bliżej, emanuje mrokiem i wibruje od drzemiącej wewnątrz energii. Wystarczyło, że stanęli blisko siebie, by Willowi zakręciło się w głowie. Hannibal zdaje się rosnąć, rozszerzać, pochłaniać coraz większe przestrzenie pokoju; zdaje się większy niż jego fizyczność, tak wielki, że dla Willa nie ma już miejsca. ― Nie przeżyłeś rozłąki, ponieważ jej nie doświadczyłeś. ― Hannibal przykłada dłoń do kieszonki na piersi białej koszuli Willa. Serce młodego mężczyzny bije pod nią, uwięzione, ściśnięte. ― Zawsze trzymam dłoń na twoim sercu.
Wkrótce później Will opiera policzek o pierś Hannibala i wsłuchuje się w bicie jego serca, rytmiczne i spokojne jak tykanie zegara, gdy przechylają się w stronę szumiących w dole fal.

Jak powietrze (HANNIBAL, Hannibal x Will, +18)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz