24.

325 28 0
                                    

Nie jest na tyle głupia, by sądzić, że zdołałaby ich zabić w równej walce. Nieuzbrojona nie byłaby w stanie się obronić. Graham to wariat. Ilekroć rozmawiali, widziała w jego pociemniałych oczach błysk szaleństwa, choć na początku – gdy odwiedzała Willa w szpitalu psychiatrycznym – był on zaledwie majaczącą gdzieś w dali iskierką. Wystarczyło jednak zbliżyć się do krat i spojrzeć uważniej, by zyskać pewność: w tym niezmiennym, błękitnym spojrzeniu tlił się obłęd, który teraz, i Bedelia zdaje sobie z tego sprawę, przerodził się już zapewne w trawiącą wszystko pożogę.
Hannibal jest znacznie bardziej opanowany. Każdym dotykiem przypomina ofierze o swej potędze, myśli kobieta. Każdy raz, kiedy ją obejmował, kiedy otaczał ramieniem w walcu, lub kiedy wmasowywał szampon w jej skórę głowy i szyję – i każdy raz, kiedy wieczorem delikatnie napierał dłonią na jej plecy, by rozpiąć suknię – wszystko to było jakąś formą zastraszania, jakby chciał jej przypomnieć, jaka jest krucha i dać do zrozumienia, że gdyby tylko zechciał, mógłby bez żadnego przygotowania złamać ją wpół. Te czułe dłonie zdolne były z łatwością skręcić jej kark lub zmiażdżyć czaszkę.
Jeżeli będzie zwlekała zbyt długo, oni po nią przyjdą.
Bedelia wie, iż jej jedyną szansą na przetrwanie jest wzięcie ich z zaskoczenia. Ewentualnie ukrywanie się, prawdopodobnie do końca swoich dni, ale tego robić nie chce. Zmęczyło ją życie w cieniu. Ma nad nimi przewagę, ponieważ wie, gdzie są, a oni nie wiedzą, że ona wie. Rozważała podzielenie się swoim odkryciem z agentem Crawfordem, ale nie pokłada już wiary ani w FBI jako organizację, ani w Jacka Crawforda jako osobę. Gdyby mu powiedziała, zginęłoby więcej osób, a oni by uciekli. W ten sposób straciłaby swoją jedyną szansę.
Nigdy nie była szczególnie odważna. Zawsze polegała bardziej na przebiegłości niż odwadze, ale teraz brawura jest jej potrzebna i Bedelia desperacko próbuje znaleźć ją w drugiej już szklance szkockiej. Musi uważać. Nie może być zbyt odważna. Równie mocno jak brawury, potrzebuje trzeźwego umysłu.
Większość trasy przebywa w taksówce, ale ostatnie dwie przecznice prowadzące do doków przemierza pieszo, trzymając się cienia. Kołnierz płaszcza ma postawiony, głowę opuszczoną, a ręce wsunięte w kieszeni, jak szpieg w jakimś czarno-białym filmie. Musi wyglądać komicznie, ale czuje się trochę bezpieczniej. Palce prawej dłoni zaciska na pistolecie. To też dodaje jej otuchy. Nigdy nie wygrałaby w równej walce, ale nikt nie powiedział, że musi grać fair. Bycie przebiegłą opłaca się dużo bardziej aniżeli odwaga.
Lepiej zrobić to szybko, myśli i marszczy brwi, schowana za kołnierzem. Hannibal jest silniejszy, odważniejszy i sprytniejszy niż ona czy ktokolwiek inny na świecie. Jej jedyna szansa leży w ataku z zaskoczenia. On nie wie, że ona wie, a więc nie będzie się niczego spodziewał. Sama nie spodziewałaby się po sobie takiego zachowania. Ta myśl również podnosi jej morale: jeśli sama jest zaskoczona swoimi działaniami, Hannibal z pewnością też będzie. Zaskoczony, ma nadzieję, i nieprzygotowany.
Kiedy dociera na miejsce, w przystani panuje cisza. Zbliża się północ. Odbicie malejącego po pełni księżyca kołysze się łagodnie na powierzchni ciemnych, spokojnych wód. Jedynym dźwiękiem jest cichy stukot, który powstaje, kiedy słabe fale odbijają się o falochron. Łódź stoi tam, gdzie widziała ją wcześniej, ciemna i cicha. A w środku... Bedelia zamyka oczy, starając się przygotować na to, co może zobaczyć. Nie wejdzie do kostnicy. Wie, jak wygląda życie u boku Hannibala. W jakkolwiek osobliwe nie angażowałby się aktywności, nie ma gustu jak Ed Gein. W kajucie nie zobaczy niczego drastycznego, podejrzewa jednak, że widok Hannibala na wolności przerazi ją bardziej, niż mogłyby rozczłonkowane ciała, choćby były ich tam dziesiątki. Nic, co robi, nie jest bardziej przerażające niż on sam, myśli. Niż świadomość tego, co mógłby... co bardzo chciałby ci zrobić. I boi się. Och, tak bardzo boi się wejść do środka.
Pamięta czasy – bardzo, bardzo dawne czasy – kiedy Will Graham był tylko pustym nazwiskiem, ogólnym zarysem osoby, o którym rozmawiali, a potem jak przyjaciele pili wino w jej salonie. Była wtedy delikatniejsza, a Hannibal... sposób, w jaki wtedy go postrzegała... To zdumiewające, że kiedyś nie miała pojęcia, jaki jest niebezpieczny.
Stąpa cicho; ten jeden raz zrezygnowała z obcasów. Zaciska mocno palce na ukrytej w kieszeni broni. Powtarza sobie wszystko, co zaplanowała. Wejdzie do kajuty i błyskawicznie zlustruje otoczenie. Zabije kogokolwiek zobaczy pierwszego, a potem padnie na ziemię, przewróci się na bok i wyceluje w drugiego. Potem na wszelki wypadek strzeli jeszcze każdemu w głowę. Odtwarza ten scenariusz w umyśle w różnych wariantach, chcąc przygotować się na każdą opcję, by nie zawahać się ani przez sekundę. Nie będzie czasu na wahanie. Najdrobniejsze opóźnienie w działaniu może poskutkować jej śmiercią. Nie może być bardziej zaskoczona niż oni.
Ale jest zaskoczona. Jest niezmiernie, okropnie zaskoczona, ponieważ kajuta jest pusta. Nie zastaje nikogo w przestrzeni dziennej ani w sypialni. I w łazience też nie. Wie, że nie ma mowy o pomyłce; byli tutaj, nawet jeżeli nie znajduje teraz nic, co mogłoby stanowić tego dowód. Nie jest pewna, co jest większe: ulga, którą czuje, czy rozczarowanie.
I wtedy słyszy kroki. Ktoś do niej schodzi.

Jak powietrze (HANNIBAL, Hannibal x Will, +18)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz