23.

314 25 0
                                    

Śni o Freddie. O jej skórze, uściślając. Jest to cudowny sen. Jej ciało jest ogromne, giętkie, nieskazitelne, pozbawione porów. Frederick wędruje przez połacie białych bioder w amoku, w uwielbieniu, jak pustynny pielgrzym. Od wypadku – zauważył jakiś czas temu – przykłada większą niż wcześniej wagę do skóry innych, a skóra panienki Lounds jest szczególnie atrakcyjna. Chciałby móc położyć na niej swą zwiędniętą dłoń. Chciałby, żeby go objęła, owinęła tą rumianą delikatnością. W swoim śnie stąpa po niej boso, czuje ją każdym krokiem.
Niestety ta cudowna wizja kończy się bardzo szybko i gwałtownie, kiedy czyjaś ciężka pięść uderza w blat stołu przy jego szpitalnym łóżku. Frederick budzi się, rzęzi, kaszle. Mija kilka sekund, nim przypomina sobie, jak się oddycha, i jeszcze kilka następnych, zanim odzyskuje zdolność mowy.
 ― Dzień dobry, agencie Crawford ― wydusza w końcu.
 ― Chilton. ― Głos Jacka jest lodowaty. Mężczyzna podnosi dłoń i przez moment Frederick myśli, że ma zamiar go uderzyć – co byłoby szaleństwem – ale po chwili dostrzega w jej uścisku pomiętą, kolorową kartkę. Pozwala mu to z łatwością domyślić się, o co chodzi. ― Coś ty, u diabła, myślał?
 ― Że Will Graham jest niebezpiecznym socjopatą, który bez wątpienia pomógł Hannibalowi Lecterowi w ucieczce. Jeśli nie zaplanował jej sam ― odpowiada Frederick. Jack nie może mu nic zrobić. Nikt nie może. Bójcie się tego, który nie ma nic do stracenia.
 ― Zakłócasz przebieg śledztwa ― warczy Jack. ― Oszczerstwa, które wypisuje ta...
 ― To, że nie chcesz w nie uwierzyć, nie czyni z nich nieprawdy, Jack ― przerywa mu Chilton. ― Zawsze powtarzałem ci, że bagatelizujesz skłonność do agresji Willa Grahama. Zawsze łapałeś się na te jego sarnie oczy. Grał nieszkodliwego, świrniętego chłopaka z nadmiernie rozwiniętą empatią, ale niektórym pozwolił się poznać od zupełnie innej strony, Jack. Miałem okazję zobaczyć jego prawdziwe oblicze.
Spojrzenie agenta Crawforda przesuwa się po pozbawionych większości skóry i mięśni resztkach jego twarzy. Frederick wie, jaki to widok. Zdaje sobie sprawę, że świeże przeszczepy są zbyt jasne i różowe w stosunku do reszty jego ciała. Przełyka z trudem ślinę; nawet tak prozaiczna czynność jest źródłem bólu.
 ― Gdybyśmy ci na to pozwolili ― dodaje ― zrobiłbyś z niego ofiarę.
 ― On jest ofiarą ― cedzi przez zaciśnięte zęby Jack.
 ― To, co uczyniono Willowi Grahamowi ― odpiera Frederick ― nie usprawiedliwia tego, co on uczynił innym.
 ― Nie wolno ci udzielać kolejnych wywiadów.
 ― Nie masz jak mnie przed tym powstrzymać ― informuje Chilton, po raz pierwszy, odkąd widział się z Freddie, mając ochotę się uśmiechnąć. Wzdycha wewnętrznie na wspomnienie jej gładkiego, bladego lica. ― Dzięki, że wpadłeś, Jack. Zawsze dobrze pogawędzić z kimś, kto dobrze ci życzy.
Drzwi szpitalnej sali działają na magnes i patrzenie, jak Jack bezskutecznie próbuje je za sobą zatrzasnąć, sprawia Frederickowi jeszcze większą uciechę.

Jak powietrze (HANNIBAL, Hannibal x Will, +18)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz