005

133 12 34
                                    



S
poczywałeś na miękkim materacu łóżka, wpatrując się w taflę szkła, po której błądziły strugi deszczu jaki przez noc namiętnie otulił stolicę Francji. Błądziły zupełnie jak twoje myśli wokół dwóch, najpiękniejszych kobiet, jakie napotkałeś na drodze swojego życia. Wciąż w głowie miałeś obraz niskiej dziewczynki sięgającej ci do bioder, która pożerała cię z nad skupiska gęstych, ciemnych rzęs błękitnymi tęczówkami przekazanymi jej przez ciebie w genach. Jej włosy miały zupełnie taki sam odcień jak matki, a twarz przybierała barwę porcelany i sprawiała wrażenie niesamowicie gładkiej. Od jej wyrazu biła nieskazitelność i pogodność, a wąskie, małe usteczka, które także przejęła po tobie, były wykrzywione na kształt bardzo znikomego, ledwo widocznego uśmiechu. Nos natomiast należał do cech otrzymanych od matki. Jej charakter na pewno zdążył się już ukształtować i intrygowało cię czy przejęła złe cechy po tatusiu czy może dostała w spadku dobre serce i wrażliwość po mamusi, która w tobie, w Kamilu Droszyńskim za młodu, w swoim zepsutym wydaniu, potrafiła dostrzec ten ułamek czegoś wartego uwagi, czegoś co zatłamszone zostało przez plagę wad, które niegdyś wydawały ci się takie świetne. Chyba nigdy nie będziesz w stanie pomyśleć o tym bez napływającego zdziwienia jak tego dokonała. Jak dokonała tego czego nie udało się żadnej innej. Widocznie Tomasz miał rację. Kupidynek naprawdę nad wami wisiał.

− Nie, Kamil. Dość. Ty wariujesz. − zachichotałeś pod nosem ze swoich myśli.

Odrzuciłeś na bok grubą pierzynę i skrzywiłeś się, gdy twoje stopy zetknęły się z chłodem podłoża. Rozwarłeś okno, aby po chwili wdrapać się na jego parapet i chłonąć panoramę francuskiego miasta. Orzeźwiająca fala powietrza uderzyła w twój nagi tors, na co wzdrygnąłeś się delikatnie. Przymknąłeś powieki i rozkoszowałeś się wonią deszczu wirująca w biosferze, która teraz po części będzie ci się kojarzyć z pocałunkiem, który sam zainicjowałeś pod blokiem Marceliny. Wzniosłeś kąciki ust ku górze i westchnąłeś głośno. Jak jutro, a właściwie dzisiaj będziesz w stanie racjonalnie myśleć skoro o godzinie drugiej nad ranem spoczywałeś na parapecie w pokoju zamiast śnić słodko o twojej być może przyszłej dziewczynie? Jednak ten nocny letarg przywołał ci do głowy jedną myśl. Nie pozwolisz by ta urocza panienka, która jest twoją córką się na tobie zawiodła. Nigdy jej nie skrzywdzisz, nie zranisz, nie wywołasz u niej smutku. Łaknąłeś być dla niej wzorem, bowiem od dawna stąpałeś już po tej odpowiedniej ścieżce. Nawet jej nie znałeś, Kamilu, a już skradła twoje serce doszczętnie. Marika była doszczętną mieszanką waszej dwójki, czego nie zauważyć mógł tylko ślepy. Nie ukrywałeś, że cholernie ci się to podobało. Może i twój świat się teraz odrobinkę wywróci, ale chciałeś uczestniczyć w życiu tej kruszynki. Byłeś dumny z posiadania tak ślicznej córki. Już zdecydowanie za dużo czasu straciłeś, aby zaprzepaścić kolejne wspólne chwile. Przeoczyłeś tyle pięknych momentów w jej życiu, ale zamierzałeś uzupełnić zaległości i o wszystko wypytać Marcelinę.



***


Chłodny prysznic był pierwszym punktem na twojej liście odnośnie celów do zrealizowania dzisiejszego dnia. Strumień wody ściekający po twoim nagim ciele pobudzał skutecznie twoje zmysły i przygotowywał na trudny drugiej doby spędzonej w Paryżu. Po chwili dopinałeś przedostatni guzik dżinsowej koszuli i kilka chwil później stawiłeś się w restauracji. Opadając na krzesło badałeś uważnym wzrokiem kartę z napojami, tocząc refleksje nad wyborem kawy, którą uraczysz się dzisiejszego poranka. W końcu postawiłeś na ubóstwianą przez ciebie Latte Macchiato i nie mogłeś nie powrócić myślami do pobytu w łódzkiej kawiarence, gdzie nawinąłeś się na nią, a później było już tylko lepiej i czułeś się jakbyś z każdą spędzoną z nią minutą dotykał coraz głębiej nieba. Po chwili wpakowywałeś do ust kawałki bagietki czosnkowej, na deser pochłonąłeś croissanta i mogłeś zamoczyć wargi w gorącej cieczy. W pełni delektowałeś się parującym napojem, który pobudzał twoje kubki smakowe i żywiłeś nadzieję, że zadziała także na twój proces myślenia dzisiejszego dnia. Po upływie trzydziestu minut zameldowałeś się przed budynkiem, gdzie czekała już taksówka i z niemałymi obawami podążałeś nią pod znajomą ci już okolicę. Tym razem skorzystałeś z domofonu i mile zaskoczony zamrugałeś kilkukrotnie z niedowierzaniem, gdy Wojciechowska momentalnie otworzyła ci drzwi od klatki schodowej. Wdrapałeś się po stopniach i zatrzymałeś pod odpowiednimi drzwiami, gdzie przy ich progu czekała już miedzianowłosa.

Your eyes like the ocean. Beautiful, but also treacherous.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz