11. Redowska.

3K 147 15
                                    


    Trzy lata później...

Dzień ślubu zbliżał się bardzo szybko. Nawet nie wiem, kiedy zleciał ten czas przygotowań, poszukiwania lokalu, wizyt w kościele czy wysyłania zaproszeń.
Nie zdążyliśmy się nawet obejrzeć, gdy praktycznie wszystko było już załatwione, a goście przybyli do Warszawy.
Trochę się denerwowałam, przyznaję, ale wiedziałam, że to przed ślubem normalne. Miałam nadzieję, że przynajmniej Kuba nie denerwuje się tak samo jak ja i jakoś znosi ten pęd:

- I jak leży ta suknia? Wygodna jest? - zapytała Magda, podając mi do ręki białe szpilki.

- No wygodna, wygodna. - przejrzałam się w dużym lustrze. - Dobrze, że nie ma gorsetu na brzuchu, bo by mnie uciskała.

- Suknia za dziesięć tysięcy nie może być niewygodna.

Przymierzyłyśmy suknię, już po raz ostatni i usiadłyśmy na kanapie, by dokończyć obgadywanie. Wieczór panieński miałam spędzić w gronie rodzinnym. Pani Bożena, mama Kuby, jego siostra i Magda. Bardzo skromnie, ale w moim stanie niewskazane było chlać szampana, biegać po klubie i zbytnio się emocjonować. 
W lutym zaszłam w ciążę i w przeciwieństwie do Kuby, w ogóle tego nie planowałam.
Byłam bardzo zła, gdy powiedział, że chciał tego dziecka, że celowo wyciągał chwilę po czasie, bym tylko zaszła w ciążę.
To było bardzo bezmyślne, zwłaszcza, że dopiero pod koniec marca, wyszliśmy z ogromnych problemów finansowych, które omało nas nie zrujnowały. Nowa firma Kuby zamiast przynosić zyski, przynosiła  straty, agencja towarzyska podupadała i trzeba było do niej tylko dokładać. Ratowała nas stolarnia, przemyt spirytusu z Ukrainy do Polski i moja praca w restauracji.
Pracowaliśmy od rana do nocy. Nie raz było tak, że wstawaliśmy o szóstej, a wracaliśmy o dziesiątej, rzucając szybkie "Dobranoc".
To były najgorsze miesiące naszego życia, ale jakoś to przertwaliśmy, odkuliśmy się i powoli stanęliśmy na nogi.
W kwietniu pojawiły się pierwsze objawy, które sugerowały coś dziwnego. Brak miesiączki, zawroty głowy i ciągły głód.
Można się było domyślić, że wpadliśmy, przynajmniej ja tak myślałam.
Ale jak to? Przecież mówił, że zdąży!
Mówił, ale zrobił coś zupełnie innego.

- Jak się czujesz?

- Dobrze, a ty co? Aż takie nudy na tym kawalerskim?

- Nie, ale wolałem zadzwonić zanim uchleję się jak świnia. Mamy dobry koniak, sporo wódki i trochę zioła. - oznajmił. - Nie będę dużo palił, ale chce się porządnie nachlać. Wiadomo, że później nie będę mógł tknąć nawet piwa.

- Przecież ty nie lubisz piwa.

- Nie lubię.

- No to o co chodzi? Będziesz mógł sobie walnąć szklankę koniaku na wieczór. Dziecko nie oznacza, że mamy ze wszystkiego rezygnować. - powiedziałam nieco poirytowana.

Bardzo denerwowało mnie jego podejście do "tatusiowania". Według jego babcinego przekonania, rodzic powinien był rzucić wszystko i całkowicie poświęcić się dziecku. Nie spędzać czasu sam na sam, nie wychodzić do kina, tylko stać nad łóżeczkiem i czekać, aż dziecko się poruszy.
Miałam zupełne inne podejście do tej sprawy, ale nie dało mu się nic przetłumaczyć:

- Dlaczego nie chciałaś normalnego wieczora panieńskiego?

- Będzie normalny. Jadę przecież do domu, do twojej mamy, siostry.

- Ale mi chodziło o taki w klubie, ze striptizerami i...

- Kuba... - przerwałam mu. - Chciałbyś żeby jakiś facet machał mi kutasem przed twarzą? - zapytałam.

- No nie... To dlaczego poprosiłaś chłopaków żeby wynajęli striptizerki z agencji? Chciałabyś żeby jakaś laska machała mi cyckami przed twarzą?

T H E  R E B E L Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz