Nie jestem wielkim fanem natury. Owszem, globalne ocieplenie mnie przeraża, więc segreguję odpady i tak dalej, ale na myśl o insektach łażących mi po skórze, trzcinie we włosach i piasku we wszystkich otworach w ciele robi mi się słabo. Kuba jakby o tym wiedział, jednak ciągle "zapominał". I tak było tym razem, kiedy ja poprosiłem o weekend we dwoje, a on wspaniałomyślnie rzucił "jedźmy na ryby"!
Rumak dobijał się do mnie od godziny, bo od paru dni nie dawałem znaku życia, ale ja dostałem kategoryczny zakaz odbierania telefonu. Kuba swój zostawił w domu, mówiąc, że "męski bonding zależy od tego, jak bardzo odetniemy się od świata zewnętrznego". Wariat kompletny, gówno go obchodziło to, że byłem w połowie nagrywania nowego albumu. Takim oto sposobem siedzieliśmy na rozklekotanych zydelkach z wędkami w rękach, gdzieś (chuj wie) na Mazurach. Deszcz zacinał jak głupi, komary gryzły, a my siedzieliśmy w ciszy i o suchym pysku.
No nienawidzę gnoja.
Musiałem wyglądać jak siedem nieszczęść, siedząc tam z trzęsącymi się z zimna rękami, pod przemokniętą do ostatniej suchej nitki kurtką, z miną jakby ktoś właśnie przede mną nasrał (ostatnio na Twitterze ktoś napisał, że ja zawsze tak wyglądam. No słuchaj typie, nie moja wina, że taki już mam ryj). Kuba z drugiej strony, zadowolony jak chochlik, podśpiewywał sobie stare przeboje Queen pod nosem, zawadiacko zarzucając wędką.
W końcu nie wytrzymałem i postanowiłem zagaić rozmowę.
– Coś nie chcą brać. – zauważyłem wspaniałomyślnie.
– Bo w wędkowaniu, drogi Filipie, nie chodzi o to, czy ryby biorą czy nie biorą... – zaczął swój monolog rodem z Misji: Kleopatry, a ja westchnąłem ciężko.
– Tak, a życie to śmiech, życie to taniec. Słuchaj, zanim mi odpadnie lewy półdupek z zimna, może poga...
– Czekaj, bierze jakiś skurwysyn! – jeśli pamiętacie ten moment w simsach, w którym sim łowił starego buta z jeziora, to tak właśnie wyglądał Quebo w tym momencie. Tylko nie wyłowił starego buta, a kawałek silnika od auta. Poważnie się zastanawiałem, czy chciałbym kiedykolwiek zjeść rybę z tego jeziora. – Ech....
– Kuba, serio. Wracając do tematu ślubu...
– Podobno są tu karasie. Jadłeś kiedyś karasia z pomidorami? No palce lizać!
– Boże szumiący, w piździe mam twoje karasie. Możemy pogadać o ślubie? Muszę ci coś powiedzieć.
Rzucił mi pełne znużenia spojrzenie.
– Co? Myślałem, że już wszystko obgadaliśmy...
Byłem o krok od wyrzucenia tej jebanej wędki do wody, ale palce mi chyba do niej przymarzły, więc ostatecznie tego nie uczyniłem. Ignorując deszcz kapiący mi z wąsa, odparłem:
– Nie będę owijał w bawełnę. Dawid kategorycznie nie zgadza się na Tajwan.
Kochani moi, i did it.
Na twarzy Kuby jakby czas się zatrzymał. Przez bite 10 sekund nie mrugał, chyba nawet nie oddychał. Można powiedzieć, że naprawdę go zraniłem.
– Co...?
– Posłuchaj stary. Ja naprawdę doceniam, że się tak dla nas poświęcasz. Kocham cię jak brata, rodzonego lub adoptowanego, jesteś bardzo wspaniałomyślny z tym planowaniem, ale jakby ci to... Taka pompa jest nam zupełnie nie potrzebna. Nie będzie tam aż tylu gości, spokojną ceremonię możemy zrobić gdziekolwiek w Europie, a Tajwan to naprawdę nie nasze klimaty... Sory Kuba, dzięki jeszcze raz, ale wrzuć na luz.
CZYTASZ
Pan i Pan Szcześniak [taco hemingway x dawid podsiadło]
RomansFilip i Dawid postanawiają w końcu wziąć ślub w jakimś cywilizowanym kraju. Nie będzie to jednak takie proste, jak się wydaje. Dawid woli małomiasteczkowe klimaty, natomiast Filip o niczym innym nie marzy, jak o jeździe po Brukseli autem swojej mamy...