Obudziło mnie wszech ogarniające zimno
- wstawaj z tego wyra - usłyszałam znajomy mi głos, przetarłam oczy i lekko je uchyliłam przyzwyczajając się do światła wpadającego przez okno. Zauważyłam moją przyjaciółkę dzierżącą moją kołdrę
- już, już - jęknęłam cicho pod nosem.- jak tam? - rzuciłam od niechcenia
- dobrze, ale lepiej to ty opowiadaj co tam u ciebie, bo daję sobie rękę uciąć, że wczoraj jak tylko się rozłączyłaś zaczęłaś płakać jak niemowlę - skrzyżowała ręce na piersi - i nawet nie odbierałaś potem moich telefonów.- powiedziała z wyrzutem, lecz ledwo to do mnie docierało, w mojej głowie słyszałam tylko słowa mamy "wyprowadzamy się". Do oczu naszły mi łzy, co przyjaciółka szybko wyłapała. - co się dzieje? Rosa? - ja nie odpowiadałam, dałam moim łzom wypłynąć na powierzchnie. W gardle miałam ogromną gulę, a łzy paliły, czułam jak moje serce się rozrywa na drobne kawałki. Miałam tutaj wszystkich, szkołę, pracę znajomych... było mi tu naprawdę dobrze...
- ja...- przełknęłam głośno ślinę i próbowałam coś z siebie wydusić -... ja tu nie zostaje... - nadeszła kolejna fala bólu,a szloch był jeszcze głośniejszy
- O czym ty mówisz Rosa? Jasne, że zostajesz, gdzie byś miała zniknąć?- zamyśliła się, po czym nabrała gwałtownie powietrza.- czyżby ta dziewczyna chciała przejąć kontrole?- zszokowana Amber zakryła usta ręką.
-Amber jaką ty jesteś idiotką - stwierdziłam, głośno płacząc. Rozległo się pukanie do drzwi, po czym lekko się uchyliły, a do pokoju zajrzała mama.
- Skarbie, wszystko dobrze? - słychać było wielką troskę i zmartwienie w jej głosie.
- Wyjdź... daj mi czas... - uspokoiłam się trochę, a mama wyszła z pokoju delikatnie i powoli zamykając drzwi.
- No to powiesz mi o co chodzi? - odezwała się przyjaciółka, która w tej chwili siedziała obok mnie, głaszcząc mnie po ramieniu. Przełknęłam gulę w gardle i przestałam szlochać, lecz mój głos nadal się załamywał.
- Chodzi o to, że mam się przeprowadzić - spuściłam głowę.
- Jak to! Ale gdzie?- zszokowana Amber zaczęła rozglądać się po pokoju nerwowo
- Do Westroad...
- Gdzie to jest w ogóle!?
-No właśnie - znowu zaniosłam się płaczem a Amber podeszła do drzwi i szybko je otworzyła.
- Pani Holland ona nigdzie nie jedzie! - krzyknęła z krawędzi schodów i zamknęła szybko drzwi. Po chwili ciszy odezwała się moja mama z dołu.
- Panno Porter nie ma tu pani nic do decydowania!- na te słowa moja przyjaciółka się zagotowała, a ja zdążyłam z powrotem się uspokoić.
- to co z tym robimy- odezwała się zrezygnowana Amber - A gdybyś tak zamieszkała u mnie?
- Nie ma szans, mama się nie zgodzi.- odrzekłam z tą samą rezygnacją
- ale czemu akurat teraz? Mamy matury, i będą zawody, i olimpiady... nasz grupa nie poradzi sobie bez ciebie w starciu z tymi nerdami z "c"
- Spytaj się moich rodziców, sama nie wiem czemu się wyprowadzamy. - Amber jak na zawołanie podeszła znowu do drzwi, otworzyła je i krzyknęła:
- Pani Holland, a czemu się wyprowadzacie?!
- Przeniesiono pana Hollanda w pracy!
- Ok, dziękuje!
- Proszę bardzo!- Amber zamknęła drzwi i z powrotem usiadła obok mnie na łóżku.
- To co dzisiaj robimy? - zagaiła Amber patrząc się gdzieś w przestrzeń
- Muszę się spakować...
- Już?! - zdziwiła się dziewczyna
- tak... no i jeszcze iść oddać strój szefowi.
- No to może najpierw pakowanie, a potem strój, co?
- No chyba tak... - spojrzałam na zegarek, dochodziła dopiero dziewiąta. - i tak jeszcze bar jest zamknięty.
- Okej, to czas start!
I zaczęłyśmy w ten sposób pakować moje rzeczy do kartonów od mamy, trwało to trochę, gdy zabezpieczyłyśmy ostatni karton wybiła czternasta. Spakowałam rzeczy dla szefa i razem z Amber pojechałyśmy zdać mu wszystko i oficjalnie zrezygnować...
- Och Rosalie, będzie nam ciebie brakowało, klienci cię uwielbiali - szef posłał mi oczko, a ja starałam się nie rozpłakać, byłam pewna, że moje oczy błyszczały od gromadzących się łez.
- Dziękuję bardzo za współpracę - uśmiechnęłam się blado.
- To ja bardzo dziękuję- posłał mi życzliwy uśmiech- gdzie ja znajdę drugą taką pracownicę? - westchnął. Zrobiło mi się ciepło na sercu, że ktoś docenił moją pracę, w której dawałam z siebie jak najwięcej.
- Gared, chodź, jacyś państwo do ciebie! - usłyszałam zza zaplecza żonę mojego szefa.
- Już idę! - krzyknął w jej kierunku i z powrotem zwrócił się do mnie. - muszę już iść, jeszcze raz dziękuję ci za wszystko i życzę powodzenia - poklepał mnie po ramieniu, odebrał ode mnie torbę z rzeczami i odszedł...
gdy już wychodziłam, obejrzałam się jeszcze raz za siebie i rozejrzałam po barze, zapewne po raz ostatni... Widziałam te wszystkie zdarzenia w barze, które wydarzyły się kiedyś, jak żywe, ludzie tańczący na parkiecie, śmiejący się starsi mężczyźni za stołem, gdy to potknęłam się i wylądowałam jednemu na kolanach... spaliłam się wtedy ze wstydu.
Do moich oczu napływały łzy, już nie byłam w stanie ich powstrzymywać, rzuciłam ostatnie spojrzenie na bar przy którym stał Michael i nasze spojrzenia skrzyżowały się, widziałam w jego oczach zakłopotanie i współczucie... Odwróciłam się napięcie i pchnęłam drzwi wychodząc jak szybko się dało.
I znowu to uderzenie, ktoś na mnie wpadł...
- Wyczuwam go! - odezwała się ponownie dziewczyna wewnątrz mnie. Upadłam z impetem na ziemie i zdarłam sobie kolana oraz łokieć, piekło niesamowicie.
Przepraszam, wszystko okej?- usłyszałam piękny, niski, męski głos. Był niczym melodia... a jego błękitne oczy zagubiły z pewnością nie jedną kobietę, kruczoczarne włosy lśniły i jego blada, cera powalała bardziej niż samo zderzenie z nim... I ten cudowny zapach, który roznosił... Moje serce unosiło się pociągając za sobą moje obezwładnione ciało, dryfowałam gdzieś wśród rozkoszy i pożądania, chciałam tego, z każdą chwilą, coraz mocniej... i mocniej... i mocniej...
♡♡♡
I kolejny rozdział już na moim profilu! Mam nadzieję, że wam się spodobał, zachęcam do komentowania i głosowania oraz zapraszam na mój profil po więcej chistorii!!
Pozdrawiam, nieznajoma
CZYTASZ
dziś nie usnę...
WerewolfRosalie mierzy się z bardzo ciężką decyzją jej rodziców, ma porzucić swoje miasto, starą szkołę, przyjaciół, pracę i wraz z rodzicami przeprowadzić się do nowego miasta. Potrzeba do tego nie mało siły psychicznej, aby się nie załamać, przy czym dzie...