7 | irony of gods

1.6K 93 50
                                    

— Rogers, daj nam proszę minutkę.

Braciszek złapał mnie za opancerzone ramię i pociągnął kilka kroków dalej, jednak nie na tyle, by pan Kapitan nie był w stanie tego usłyszeć — ej no, gościu może i ma na karku ponad stówkę, ale założę się, że z jego słuchem wszystko w porządku.

Stanęliśmy tam może ze trzy metry dalej, a wtedy Tony szarpnął mną delikatnie, czym zmusił mnie, żebym w końcu przestała się gapić na pana Amerykę — jesu, ja się na niego gapiłam! — i zwróciła na niego swoją szanowną uwagę.

— O ile dobrze pamiętam, miałaś zostać w Tower.

— O ile dobrze pamiętam, to przed sekundą ocaliłam ci skórę — odgryzłam się, ignorując fakt, że rzeczywiście kazał mi zostać. — Nie widziałeś?

— Widziałem... Nie o to chodzi! — Wpierw jakby nawet chciał mnie pochwalić, ale potem przypomniał sobie, że przecież miał mnie opierdolić. — Czemu ty choć raz nie możesz się mnie posłuchać?

O, czyli jednak miałam rację — nigdy się go nie słuchałam. Nie było dla niego zaskoczeniem, że się tam zjawiłam, więc na kij się facet wkurza?

— A czemu ty choć raz nie możesz mi zaufać? — odwróciłam sprytnie temat tak, żeby piłeczka była po mojej stronie. Założyłam ręce na klatce piersiowej i spojrzałam na niego z wyrzutem. — Przypomnij sobie proszę, kto udaremnił ten napad w ostatnim tygodniu? Ja! Czy potrzebowałam wtedy twojej pomocy? Chyba nieszczególnie.

— Zrozum mnie, proszę. — Nachylił się w moją stronę i chyba nawet miał ochotę złapać za rękę, ale jakoś szybko porzucił ten pomysł, przez co ta zawisła bezczynnie w powietrzu. — To sprawa o wiele bardziej skomplikowana i o wiele bardziej niebezpieczna niż napad na bank. Ja po prostu nie chcę... żeby coś ci się stało.

Okay, kochałam go i byłam wdzięczna za troskę — serio, byłam — ale przecież nie może mnie wiecznie trzymać pod kloszem, nie? Sprawa rzeczywiście jest skomplikowana, i nawet bez przeczytanych notatek doktora Selviga o astrofizyce da się to wywnioskować, co nie zmienia faktu, że dalej uważałam siebie za potrzebny element układanki pod tytułem Avengers. Mieli mnie w planach, tak? Znaczy się, jakoś się nadawałam.

Mogła to zobaczyć jakaś agencja, a nie mógł własny brat?

— Tony, ja wiem. Ja to wszystko wiem — powiedziałam dość poważnie, ręce spuszczając wzdłuż tułowia, żeby przyjął moją postawę jako obronną. — ...ale przecież TARCZA sama stwierdziła, że mogłabym być wam potrzebna.

    Jeśli kiedykolwiek myślałam, że mój błagalny wzrok działa, to w tamtym momencie moje przekonania poszły w las. Nieważne jak bardzo siliłam się na łzy czy delikatne drgania ust — jedyne co widziałam na twarzy Tony'ego to znudzenie i coraz większe przekonanie do swojej racji.

I już chciałam się poddać — bo przecież ile można stać na środku ulicy i wgapiać się w faceta — i polecieć sobie na najbliższe lotnisko, złapać prosty samolot rejsowy, by wrócić nim spokojnie do Wielkiego Jabłka, kiedy usłyszałam za swoimi plecami znaczące chrząknięcie.

Wraz z bratem odwróciliśmy się, żeby ujrzeć Kapitana podnoszącego jedną rękę, jakby zgłaszał się do szkolnej odpowiedzi. Nim ten się odezwał, zdążyłam się jeszcze spojrzeć, czy mina Tony'ego przypomina moją. I tak, przypominała; nie wiedział czy się śmiać czy traktować jego postawę poważnie.

ironic | avengers (przerwa)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz