6 | irony of helping

2.2K 138 161
                                    

— W mordę jeża! Kto tu to, do cholery, zostawił?!

      Krzyknęłam zaraz po tym, jak niechcący wlazłam nogą prosto po opakowanie po cheeseburgerze i omal się na tym nie wyjebałam. Bo przecież ja nie mogłam spokojnie wstać z łóżka rano jak normalny człowiek, nie. Ja musiałam zaliczyć glebę, przestraszyć się własnego odbicia w lustrze i jeszcze zgubić moje ulubione kapciuszki z futerkiem.

  I jeszcze wkurwiłam się na lampkę nocną za to, że — uwaga tu hit — świeci skubana. Teraz trzeba kupić nową.

O ile dobrze pamiętam, to pani. Zeszłego wieczoru pani i pan Stark...

To było pytanie retoryczne, deklu — rzuciłam w stronę wszechobecnego głosu JARVISa, zakładając na stopy japonki, czyli pierwsze lepsze buty, jakie miałam pod ręką. — Nie musisz mi tego przypominać. Chociaż mam chyba jedno pytanie... W którym momencie pojawił się rum?

     Kopnęłam jedną nogą pustą butelkę — na szczęście nie dość dużą — po wcześniej wspomnianym alkoholu, główkując nad tym, skąd on się tam w ogóle wziął. Mieliśmy nie przesadzić z Tony'm zeszłego wieczoru i ograniczyć się do coli z whiskey. Za chuja nie wiem, kiedy ten zdążył załatwić rum.

No, ale chyba oboje potrzebowaliśmy odreagować stres i ten jebaniutki bankiet, a że żadne z nas jakoś szczególnie nie protestowało... to samo wyszło. A razem z tym przyszło coś innego. Wielki ból.

Koło pierwszej, proszę pani — odpowiedział mi JARVIS. — Zaraz po tym, jak pan Stark zaczął opowiadać historię z Las Vegas.

    A, tak. Historia z Las Vegas akurat bardzo mi się jako taka podobała i jestem na ogół spełniona, że ją usłyszałam i zapamiętałam. Czego chyba nie można powiedzieć o Tony'm. Braciszek raczej nie miał w zamiarze opowiadać jej komukolwiek kiedykolwiek, ale chyba kilka drinków ponad normę namówiło go do zmiany zdania. Teraz już wiem, dlaczego jeden z jego asystentów nazywa się MARCO.

...ale to historia na inny dzień, wróćmy do rzeczywistości.

  — Dziękuję, JARVIS — odpowiedziałam mu, odsuwając stopą śmieci, które torowały mi drogę do łazienki. — Masz dla mnie jeszcze jakieś wiadomości, które chcesz mi przekazać nim wejdę pod prysznic dokonać żywota?

Słucham? Wezwać lekarza psychiatrę? Myśli samobójcze...

— Nie no, weź. To była tylko taka... — Westchnęłam, notując sobie w głowie, żeby wgrać mu później protokół Sarkazm, ironia i pochodne. — Zapomnij o tym żywocie. Masz jakieś wiadomości czy nie?

Jest jedna. Pan Stark prosił żeby panienka zeszła później do, jak to panienka nazywa, salonu na drugie śniadanie.

   Pokiwałam głową — czego oczywiście pożałowałam, bo ta zaraz na nowo zaczęła mi pulsować — i machnęłam ręką w stronę kamerki, mrucząc ciche dzięki, żeby przekazać mu, że przyjęłam wiadomość.

Zaraz potem weszłam do łazienki — z powodów wiadomych — nie zapalając światła, po omacku odnalazłam wannę i puściłam wodę. Niby miałam wziąć prysznic, ale stwierdziłam, że jednak o wiele przyjemniejsza będzie kąpiel z bąbelkami. Niestety, z tą decyzją wiązało się też kilkuminutowe czekanie, które postanowiłam spędzić w łóżku.

     Walnęłam się z powrotem na pościel i wtuliłam głowę poduszkę, krzycząc w nią jaka byłam głupia zeszłego wieczoru i, że więcej nie będę pić. Okrutne kłamstwo, ale w tamtym momencie byłam gotowa przysiąc to na własne życie i honor Ameryki.

ironic | avengers (przerwa)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz