Rozdział 4

75 6 0
                                    

- To wygląda zupełnie jak…

- Jak na ich stronie internetowej. Pewnie stoimy w tym samym miejscu, w którym fotograf robił im zdjęcia na stronę.- przerwałam Agnes wpatrując się w główny budynek Dustenham.

Stałyśmy przed całym kompleksem wielobocznych budynków z czerwonej cegły. Wszystkie miały wysokie, strzeliste dachy i ogromne drewniane okna w ciemnych ramach. Budynek główny był ozdobiony dwiema niewielkimi wieżyczkami. Wszystko było otoczone wysokim żywopłotem i drzewami owocowymi. Jabłka na pobliskiej jabłoni wyglądały jak z reklamy soku. Żwir chrzęścił pod naszymi stopami kiedy kierowałyśmy się w stronę głównego wejścia. Podziękowałyśmy taksówkarzowi za pomoc i zostawiłyśmy nasze rzeczy obok schodów. Wokół nie było żywego ducha, więc miałyśmy nadzieje, że nikt nas nie okradnie.

Dotknęłam betonowej, zdobionej poręczy i przeszedł mnie dreszcz. Ubrałam się zupełnie nieodpowiednio do pogody. Było już późne popołudnie i mimo ,że lato jeszcze się nie skończyło, to byłam pewna, ze jest nie więcej niż kilkanaście stopni. Moje dżinsowe szorty wydały mi się śmiesznie krótkie.

Zapukałam kołatką w ogromne dębowe drzwi. Cisza. Agnes wzruszyła ramionami i nacisnęła na złotą mosiężną klamkę. Z nieznośnym skrzypieniem, drzwi otworzyły się ukazując przed nami wielki hall i wyłożone czerwonym wzorzystym dywanem schody. Od razu mój wzrok powędrował w górę. Freski na suficie, czyli oznaka elitarności.

- Halo! Jest tutaj ktoś?- zawołała Agnes wciskając się przede mnie.

Wydało mi się to trochę niegrzeczne, ale nie miałam zamiaru jej pouczać.

Po chwili z zza rogu wyszła kobieta w średnim wieku ubrana w tak obcisłą szarą garsonkę, że przez sekundę zastanawiałam się jak ona w ogóle może w niej siadać.

- Dzień dobry. Jestem Agnes Welch, a to moja przyjaciółka Gemma Mitchell. Właśnie przyjechałyśmy i nie bardzo wiemy gdzie powinnyśmy się skierować. – powiedziała Agnes uśmiechając się do kobiety.

- Ostatni rok?

Pokiwałam głową wychodząc nieco zza Agnes.

- Schodami na górę i pierwszy pokój w prawo. Dyrektor Marlowe już na was czeka.

- Dziękujemy.

Poczułam się taksowana wzrokiem od stóp do głów, ale zignorowałam to i poszłam za Agnes.

Wzdłuż schodów na ścianach wisiały portrety jakichś kobiet. Ich nazwiska nic mi nie mówiły, a zróżnicowane fryzury i biżuteria sugerowały, że powstawały w różnych latach. Wyjątkowo osobliwy wydała mi się kobita’ zawieszona’ na samym szczycie schodów. Jej peruka ledwie mieściła się w ramach.

Nie sposób było przegapić gabinet dyrektorki. Na drzwiach wisiała duża, złotawa tabliczka jej nazwiskiem, ozdobiona jakimiś ornamentami. Lekka przesada.

Tym razem ja przejęłam inicjatywę i zapukałam do drzwi.

- Proszę.- usłyszałam niemal natychmiast.

Pani Marlowe wyglądała dokładnie tak jak na zdjęciu na stronie internetowej szkoły. Sprawiła wrażenie lekko zbzikowanej staruszki. Stała koło okna palą papierosa w długiej szmaragdowozielonej aksamitnej sukni, która wraz ze sporym kokiem na czubku głowy tworzyła obraz dyrektorki. Na nasz widok kobieta natychmiast zgasiła papierosa, odgarnęła siwy kosmyk z czoła i usiadła w swoim fotelu za biurkiem. Nie mogłam nie zauważyć, że jej gabinet był urządzony chyba we wszystkich możliwych odcieniach zieleni. Seledynowe zasłony opadały ciężko na podłogę kontrastując z butelkowo zieloną tapetą w pasy.

- Usiądźcie, dziewczynki.- powiedziała wskazując kościstym, przyozdobionym czterema pierścionkami palcem na dwa fotele (oczywiście z zielonym obiciem).

Usiadłyśmy posłusznie.

- Gemma Mitchell i Agnes Welch- powiedziała kolejno zatrzymując na nas wzrok.

Machinalnie pokiwałam głową. Miała nasze zdjęcia dołączone do podania, więc nie było nic dziwnego w tym, że nas rozpoznała.

- Wiem, że się przyjaźnicie, ale przyjechałyście odrobinę późno i chyba nie uda się umieścić was w jednym pokoju, ale wasze nowe współlokatorki pewnie przypadną Wam do gustu.- uśmiechnęła się kącikiem ust i mogłabym przysiąc, ze puściła do nas oczko.- Zajęcia zaczynają się jutro od 8.30, śniadanie o 8.00, obiad o 13.00 i kolacja o 18.00. Godziny te nie podlegają żadnym zmianom, czy negocjacjom, za to sam jadłospis owszem. Jutro ktoś zaprowadzi was do stołówki i wszystko wyjaśni dokładniej. Wasze indywidualne plany zajęć znajdziecie na swoich biurkach. Możecie jednak zapisać się na dowolną ilość zajęć dodatkowych o ile nie kolidują z zajęciami obowiązkowymi. Może któraś z Was gra na jakimś instrumencie? Nie? To nic, to nic. Na pewno macie mnóstwo innych talentów.- Ona powiedziała to wszystko na jednym wydechu. Albo przynajmniej tak mi się wydawało. – Mieszkacie w skrzydle A, w części dla dziewcząt, jak wyjdziecie z tego budynku, te skręćcie w prawo. Każdy pokój ma osobną łazienkę, na parterze jest świetlica, pokój do nauki. Myślę, że też, że wasze współlokatorki zajmą się wami i pomogą się odnaleźć w pierwszych dniach zajęć. Waszym doradcą i opiekunem jest profesor Zacharius Sugarmann. I to chyba byłoby na dziś wszystko. Rozpakujcie się teraz i za godzinę zapraszam na kolację.

Słyszałam z szeroko otwartymi oczami i próbowałam zapamiętać każde jej słowo. Oczywiście zgubiłam się po kilku pierwszych zdaniach.

- Agnes, mogłabyś zaczekać chwilkę na przyjaciółkę na korytarzy? Chciałabym jeszcze zamienić słówko na osobności z Gemmą.- powiedziała jeszcze po chwili dyrektorka.

- Oczywiście.- Agnes podniosła się z fotela i wyszła.

Profesor Marlowe splotła swoje długie palce i spojrzała prosto na mnie. Nie zdziwiłam się widząc kolor jej oczu. Były w soczyście zielonym kolorze.

- Gemmo, jestem przeszczęśliwa, że mogę Cię tutaj gościć. Pisałam parę lat do Twojego ojca, żeby o nas pamiętał i przysłał Cię tutaj, ale ku mojemu rozczarowaniu odpisał, że zadomowił się w Beverly Hills i nie chce zmieniać środowiska. Czemu jednak zmienił zdanie i puścił Cię do nas?

Ona faktycznie nie miała pojęcia, że tata nie żyje. Myślałam, że z biegiem czasu łatwiej przyjdzie mi opowiadanie o jego śmierci. Myliłam się.

- Przyjazd tutaj był tylko moją decyzją. Tata ponad rok temu zginął w wypadku. Potrącił go pijany kierowca.- powiedziałam unikając jej spojrzenia.

- Niebywałe!- wykrzyknęła staruszka zrywając się z miejsca.- To po prostu niebywałe! Taki dobry człowiek!- mówiła kręcąc głową.

- Tak, był naprawdę niesamowity.- przytaknęłam.

Profesor Marlowe zrobiła kilka kroków, zawróciła i z powrotem usiadła w swoim fotelu.

- Naprawdę, to bardzo smutna wiadomość. A co u Twojej mamy? Nigdy nie było mi dane jej poznać osobiście, ale nie ukrywam, że jestem niezmiernie ciekawa kogóż to Miles wybrał na towarzyszkę swojego życia.

Dyrektorka po raz kolejny dotknęła drażliwego tematu.

- Moja mama wyjechała. Nie wiem dokąd, ale nie chciała żebym jej szukała. Ona załamała się po śmieci taty, prawdę mówiąc załamała się już lata wcześniej. Była uzależniona od leków, miała depresję.- wyjaśniłam.

Kobieta znów zaczęła kręcić głową.

- Tyle nieszczęść, tyle nieszczęść.- szepnęła.

Wyglądała na autentycznie przejętą a przy tym nie próbowała mnie pocieszać, składać kondolencji, czy przytulać. Jej reakcja mi odpowiadała.

- Gemmo, idź już proszę, ale odwiedź mnie za tydzień o tej samej porze, dobrze?

Nie wiedziałam o czy, jeszcze chciała ze mną rozmawiać, miałam tylko nadzieję, że nie będziemy wracać do kwestii ‘wyjazdu’ mojej mamy, czy wypadku taty.

- Oczywiście.- odpowiedziałam i wstałam z miejsca.

Profesor Marlowe nachyliła się nad biurkiem, złapała mnie za ramię i uścisnęła mnie lekko.

- Naprawdę cieszę się, że tutaj przyjechałaś- powiedziała i znów puściła oczko.

Dustenham Academy (zawieszone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz