10. Praca

25 5 1
                                    

Strażnik wydawał się miły. Bez żadnych ekscesów zaprowadził mnie do kuchni.
- Możesz pracować tutaj, jako pomoc kuchenna. - Poinformował mnie, jakby zakłopotany. - Kucharkę mamy, jest też ktoś od podawania tac... Mogłabyś pomóc przy rozładunku dostaw.
- Super.
- Pokażę ci, gdzie co jest. - Rzekł i ruszył do kuchennego magazynu. - W tych kartonach produkty z tej serii, tu jest miejsce na olej, a tak trzeba układać owoce.
Przeprowadził dla mnie prowizoryczne szkolenie. Zakłopotana przytakiwałam. To chyba nie jest zbyt trudna praca.
- No to... zaczniesz od jutra. - Poinformował.
- Ale... Jak?
- Normalnie. Przyjdziesz tu na 7:30, a koleżanki wszytko ci wytłumaczą.
No już to, kurwa, widzę, jak koleżanki mi będą ładnie tłumaczyły.
*
Pół wieczoru szukałam Laury. Bez skutku. Widocznie nie ma dziś dyżuru.
*
Zaryczał poranny dzwonek. Nienawidzę tego dźwięku, przyprawia mnie regularnie o stan przedzawałowy. Otworzyłam zaczerwienione oczy.
Pięknie, kurwa. Dziś pierwszy dzień pracy.
Zapukałam do drzwi kuchni, po czym weszłam i odezwałam się:
- Cześć. Od dziś mam tu pracować - przy rozładowywaniu dostaw.
Jedna kobita tylko wbiła we mnie wzrok. Nawet nie odpowiedziała na moje przywitanie. W sumie czego ja się spodziewałam. Wredny, cuchnący babsztyl.
- Wreszcie ktoś nowy od dostaw. - Westchnęła jedna z dziewczyn. Wysoka brunetka z prostą grzywką i dziwnym makijażem (tatuażem?). - Chodź.
- Szczególnie ciężkie ładunki możesz kłaść tu, na dole. Na przykład puddingi, bo przywożą ich od cholery. Na pewno chleb musi być na wierzchu. - Instruowała od niechcenia.
- W porządku, wczoraj strażnik mi trochę pokazał.
- W sensie klawisz?
- No tak. Klawisz.
- Spoko. Gdybyś czegoś nie wiedziała, to pytaj. - Zaleciła.
- Dziękuję. - Pokiwałam głową, zastanawiając się, jak ona w ogóle się nazywa. Widzę tylko jej numer: B-30.
Po chwili otworzyły się drzwi. Przyjechała dostawa. Wywnioskowałam, że mam tam pójść.
- Czekaj, ja też jestem od dostaw. - Krzyknął ktoś za moimi plecami.
Poczłapała za mną drobna brunetka, po trzydziestce. Miała intensywnie czerwone usta.
- Cześć, jestem Morela. - Podała mi dłoń.
Dziwny przydomek
- Eee... Justyna. - Odzwzajemniłam gest.
W pół godziny wytachałyśmy pół ciężarówki kiełbasy żywieckiej, mrożonek i gotowych surówek. Gdy "osadzone" skończyły jeść, przyszedł czas na nas. Rzuciłam się na żarcie, a potem, kompletnie wykończona, położyłam się na moim łóżku.
Po godzinie obudził mnie dźwięk dochodzący z głośników. Zapowiadali apel. Ja się tu wykończę. Poczłapałam na aulę, przyglądając się moim rękom - napompowane, jak po siłowni. Auć.
Na apelu wyczytywali, kto zostanie przydzielony do kolejnych eksperymentów. Z zaciśniętym gardłem wyczekiwałam końca odliczania i błagałam w myślach, aby nie padł mój numer.
Czas zwolnił i mam wrażenie, że nigdy nie zapomnę tej chwili. Aula jest dla całego więzienia tylko jedna. W związku z tym jest ogromna i gromadzi w sobie wszystkie osadzone. Oczywiście nie na każdy apel muszą stawić się wszystkie bloki, ale w tym wypadku akurat tak było. Tona strażników, szczęk metalu.
Blok A ma czerwone uniformy, B - niebieskie; C różowe, a D beżowe. Pomarańczowe jednostki stojące z przerażeniem pod ścianą - to "nowe". Aktualnie są wrzucone do celi zbiorczej i czekające na zaklasyfikowanie do odpowiedniego bloku. Na apel przyprowadzili je w kajdankach, bo jeszcze nie wiedzą, czego się po nich spodziewać. Chorób? Jakimś cudem ukrytej broni? Braku subordynacji? Sama nie wiem. W końcu pamiętam, gdy ja sama byłam na tym etapie.
Na auli trwał festiwal kolorów, tylko jakoś taki... bezbarwny.
- B-002.
Zaraz namierzyłam wzrokiem tę kobietę. Zachowała pokerową twarz. Spokojnie podeszła po kartkę z informacjami.
- D-033
To starsza osoba, gdybym przed tym wszystkim natknęła się na nią gdzieś na mieście, mogłabym ją wziąć za pracownię bazaru, publicznej toalety w miasteczku portowym lub za kucharkę ze stołówki. A to jest więźniarka z bloku D, czyli skazana za ciężkie przestępstwo, może nawet morderstwo. Szła, skuta kajdankami, w towarzystwie strażnika.
- B-013.
Nie. Zaraz. To nie może być prawda.
Chodziło o mnie, wylosowali, lub wybrali akurat mnie do kolejnych jebanych eksperymentów. Ja się do tego nie przyzwyczaję, nie chcę tu być!
Unikając wszelkich spojrzeń, poszłam po moją kartę. Podał mi ją łysiejący, wąsaty facet, patrząc mi przenikliwie w oczy. Potem dowiedziałam się, że to wicedyrektor więzienia.

Fundacja SCPWhere stories live. Discover now