Jak nie teraz to i tak kiedyś umrę

394 45 152
                                    

Hej,
Trochę czasu minęło od ostatniej części, ale mam nadzieję, że to Was nie zniechęci. Było wiele spraw, które musiałam sobie poukładać, żeby móc się skupić spokojnie na pisaniu. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej.
Nie zanudzam Was już ;)
Miłego czytania!

Ah no i dedykacja dla Sandry, Mariki i Wiktorii(Ad tak mówię o Tobie).

Kiedy przechodzimy przez wielkie rzeźbione drzwi, nad którymi wisi czerwony neonowy napis "Otchłań" uśmiecham się lekko. Od razu uderza w nas muzyka. Cicha, ale energiczna, jednocześnie nienachalna. Przypomina mi nieco te utwory, które mój towarzysz włączył w jego sypialni. Tu wyczuć dało się jednak więcej akcentów tradycyjnych.

Miejsce to duża kawiarnia, która po godzinie dziewiętnastej zamienia się w bar w tradycyjnym stylu. Półmrok rozjaśniony żółtym światłem z lampek w połączeniu z ciemnym drewnem mebli i podłogi, czerwienią jedwabiu z obić krzeseł i poduszek na zabytkowych szezlongach, a także parawanami tworzą piękną całość. W powietrzu unosi się dym z kadzidełek. Uwielbiam przesiadywać w tym miejscu ze względu na ten niesamowity klimat.

- Chodźmy.

Przechodzę całą długość sali, zmierzając do ogromnego kontuaru, który pełni tutaj rolę baru i kiwam głową znanemu barmanowi, który pokazuje mi tylko drzwi od zaplecza. Sprawdzam, czy szarowłosy idzie za mną i upewniwszy się, że tak jest, wchodzę przez drzwi do korytarza. Idziemy w ciszy, aż zatrzymuję się przy bordowych drzwiach, przed którymi stoi wysoki mężczyzna. Ubrany w garnitury, łysy z tatuażem w postaci smoka na czaszce. Oparty plecami o ścianę, z rękami założonymi na torsie wpatruje się w nas chwilę, zdecydowanie więcej czasu poświęcając mojemu towarzyszowi.

- Szef jest zajęty Jeon. Kazał mu nie przeszkadzać pod groźbą śmierci - jego japoński akcent jest ledwie zauważalny, ale wystarczający, by zdradzać jego pochodzenie.

- Spokojnie, potrafię o siebie zadbać, poza tym pewnie po prostu śpi - mówię i już chcę otworzyć drzwi, gdy nagle Lee łapie mnie za rękę. Uścisk cholera ma mocny, ale nie na tyle, by był w stanie mi coś zrobić.

Odchylam głowę na bok i patrzę na niego krzywo. Wskazuje mi palcem na Jimina.

- Ciebie wpuszczę, ale jego nie. Chyba że to prezent dla szefa.

W następnej chwili zwija się z bólu na zimnej posadce. Zszokowany patrze na niego jak bez słowa próbuje złapać powietrze. Przenoszę wzrok na stojącego za mną mężczyznę i pierwsze co widzę to szeroko otwarte, oczy koloru lodowatego błękitu, wpatrujące się w ewidentnie duszącego się osobnika. Jego rysy twarzy są wyostrzone, żyły na szyi wyraźnie podkreślone, a niewielkie dłonie zaciśnięte mocno w pięści.

Zdaję sobie sprawę, że czarodziej na pewno wie, kim jest jego ofiara i że to nie zagraża w gruncie rzeczy jego egzystencji. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż jestem tu jako przedstawiciel prawa i nie powinienem pozwalać mu na takie akcje.

Z tego powodu cofam się i pociągam go delikatnie za włosy nad karkiem. Gdy nie reaguje, robię to odrobinę mocniej.

- Jiminnie odpuść mu. Dostanie jeszcze za swoje - szeptam mu do ucha i dopiero to wyrywa go z gniewnego transu.

Jego oczy wracają do normy, gdy spogląda na mnie. Rysy twarzy wygładzają się, a usta oblizuje językiem, przez co są kusząco błyszczące. Łapie się mnie za szlufkę od moich spodni i ponagla wzrokiem.

Candy Magic [SHORT STORY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz