Rozdział 3. Rycerz w lśniącej zbroi

564 34 4
                                    

Weszliśmy do po schodkach do wejścia. Nawet ładny budynek, ale jak dla mnie za jasny. Ta cała biel, zbyt dużo bieli. 

Spojrzeliśmy przez okienko w drzwiach. W środku był strażnik. Starszy facet siedział sobie na fotelu i patrzał na monitoring. Obok niego znajdywało się podwyższenie, na którym stało to urządzenie z wrzecionem, które dotknęła Aurora. Kompletnie zapomniałam jak to się nazywa. 

Mężczyzna zaczął powoli obracać się na krześle, gdy był prawie odwrócony w naszą stronę wszyscy szybko schowaliśmy się, po chwili znowu zaczęliśmy się "wynurzać" z naszej kryjówki.

- To jest ten kołowrotek waszej matki ? - spytał się ze śmiechem Jay. Spojrzałam na niego wzrokiem zabójcy na co trochę przymilkł.

- Jest magiczny, nie musi wyglądać strasznie - powiedziała Mal wyjmując swoją księgę zaklęć - Kołowrotku kręć się dalej, mą ofiarę ukłuj w palec - o tych słowach mężczyzna sekundę później spojrzał się na kołowrotek.

- No szacun - odparł Jay.

- No niezła akcja - dodał Carlos i razem z synem Jafara się zaśmiał.

- Mam już was dość - spojrzałam na nich zażenowanym wzrokiem, Mal i Evie stały po mojej prawej, a Carlos i Jay po lewej.

- Ukłuj w palec aż do krwi, niech mój wróg głęboko śpi - dokończyła zaklęcie i zanim się obejrzałam mężczyzna ukuł się w palec i zasnął koło kołowrotka. Mal chwyciła za klamkę a następnie próbowała otworzyć drzwi.

- Odsuńcie się - powiedział Jay, na co wszyscy wykonali jego polecenie. Chłopak wziął rozbieg i chciał wyważyć drzwi, ale moja siostra powiedziała jakieś zaklęcie i drzwi się otworzyły. Biedny Jay wleciał z hukiem na podłogę. Wszyscy co do jednego się zaśmialiśmy i poszliśmy w stronę magicznej różdżki. 

Czemu tu jest tyle schodów?  Masakra. 

Po drodze natknęliśmy się na figury woskowe naszych rodziców. Nie słyszałam co mówiła reszta. Mój wzrok cały czas spoczywał na figurze mojej matki. Po jakiś 10 minutach byliśmy wszyscy na miejscu. Przed nami stała magiczna różdżka. Była w jakiejś dziwnej barierze o niebieskim kolorze. Mal na chwile się gdzieś zapodziała, ale koniec końców do nas dołączyła.

- Jay! Nie! - krzyknęłam gdy chłopak przeszedł pod barierką, która dzieliła nas od różdżki. Nim zdążyliśmy go powstrzymać Jay dotknął bariery, ta odepchnęła go na bok i usłyszeliśmy alarm - W nogi ! - wydarłam się i wszyscy szybko zaczęliśmy uciekać, na szczęście nam się udało.

*Dzień później*

Dzisiaj mieliśmy zajęcia z  dobroci. Na nich poznaliśmy córkę dobrej wróżki, Jane. No i Jay oraz Carlos zaczęli grać w szkolnej drużynie. 

Właśnie siedzę sobie na łóżku w pokoju Carlosa i Jaya. Nikogo nie w nim nie było. Mogłam oczywiście leżeć w swoim pokoju, ale dla mnie jednak tam jest trochę za różowo. Wstałam z jakże wygodnego łóżka a następnie zaczęłam chodzić po pokoju i przeglądać rzeczy chłopaków. Spojrzałam na półkę Carlosa i uśmiechnęłam się od ucha do ucha.  Stał na niej miś który dałam mu na jego 10 urodziny. Nie sądziłam że go zachowa. Podeszłam do zabawki i wzięłam ją w ręce a następnie do siebie przytuliłam i odłożyłam tam gdzie leżał. Jay był nie wiem gdzie, a Carlos był na treningu z Benem więc na razie raczej nikt nie będzie na razie wchodził do ich pokoju. Chwilę tak chodziłam do czasu gdy przewróciłam się o nawet nie wiem co i zacięłam się w dłoń scyzorykiem Jaya który na moje nieszczęście leżał na ziemi w dodatku otworzony. Jak oni mogą takie coś zostawić na podłodze. Rana znajdowała się w wewnętrznej stronie prawej dłoni. Zaczynała się w okolicach środkowego palca, ale na niego nie nachodziła. Kończyła się niedaleko nadgarstka. Zacisnęłam oczy oraz zęby z bólu. Rana była dość głęboka i sączyła się z niej krew. Do pokoju wszedł Carlos z jakimś psem na rękach. Widać mnie na podłodze z zakrwawioną ręką od razu go odłożył na ziemie i do mnie podbiegł.

- Alia ! Co ci się stało w rękę ? - Krzyknął a następnie kucnął koło mnie i delikatnie chwycił moją dłoń na co syknęłam.

- Ten debil zostawił otwarty scyzoryk na podłodze. Przewróciłam się i na niego nadziałam - Powiedziałam obolałym głosem. Tak mnie bolało ze miałam ochotę się rozpłakać. Odkąd pamiętam mam bardzo niski próg bólu, już nie mówiąc o tym że mdleję na widok krwi. 

Chłopak poszedł do łazienki w poszukiwaniu zapewne apteczki. (Wiem luksus, każdy pokój ma swoją łazienkę) Po kilu sekundach znalazł się obok mnie z apteczką. Zauważając że ciągle jestem na podłodze pomógł mi przenieść się na kanapę. Ciągle ją uciskałam by aż tak nie krwawiła. Zdaje mi się że będzie trzeba szyć.  

- Tylko mi tu nie mdlej. - Powiedział zmartwiony chłopak gdy zauważył że lekko przymykałam oczy.

- Spróbuje. - Odparłam pół przytomna, ale gdy polał moją rękę wodą utlenioną od razu się rozbudziłam i prawie krzyknęłam z bólu. Nie zwracałam uwagi co robił, nic za bardzo do mnie po chwili nie docierało. Od jakiś 5 minut ciągle zajmował się moją ręką.

- Alia zostań ze mną. - Chwycił mnie za drugą rękę a następnie podbiegł do butelki z wodą którą miał na stolę, a następnie mi ją podał. Wzięłam kilka dużych łyków i z całych sił próbowałam nie zemdleć. - Musimy iść do lekarza, pielęgniarki. Gdziekolwiek gdzie by ci to zszyli.

- Nie dam rady pójść. Powiedziałam odstawiając butelkę nawet nie wiem gdzie, po prostu ją odstawiłam.

- Spróbuj, daj rękę, pomogę ci. - Położył moją rękę dookoła jego szyi a następnie pomógł mi wstać, po w chwili doczłapaliśmy do pielęgniarki szkolnej. Wiem że jak na zwykłą ranę zrobioną scyzorykiem to trochę przegięcie, sama jestem zdziwiona że to AŻ TAK krwawi i że AŻ TAK źle się czuję.

- Co się stało ? - Spytała przerażona pielęgniarka gdy byliśmy już na miejscu. Czułam się okropnie.

- Rozcięła sobie dłoń scyzorykiem, opatrzyłem ją ale okropnie krwawi i chyba będzie trzeba szyć. - Powiedział mój rycerz w lśniącej zbroi a następnie pomógł mi usiąść na krześle. Pies którego przyniósł Carlos nie odstępował nas na krok. Powąchał moją zabandażowaną rękę którą miałam niedaleko ziemi, a następnie zaczął łasić się do moich nóg, poprawiając mi tym lekko humor.

- Pokaż mi rękę - Powiedziała w moją stronę a ja podniosłam ją do góry, tak by mogła odwiązać bandaż i zobaczyć ranę. - Trzeba będzie szyć. Musimy jechać do szpitala, nie mam odpowiednich przyrządów do szycia ran. Zadzwonię do jednego z szoferów, mamy ludzi na takie sytuację, on cię zawiezie. - Powiedziała i wyjęła telefon a następnie zaczęła dzwonić do szofera.

- Beze mnie nigdzie nie jedziesz. - Odparł pewnie chłopak na co pies szczeknął, co chyba miało oznaczać że bez niego też, na co się zaśmialiśmy. - Ale bez ciebie Stary, nie możesz jechać. - Pies na to lekko zaburczał i położył się pod moimi nogami.

- Chyba się obraził. - Powiedziałam ze śmiechem.

- Szofer już czeka przed szkołą. - Odezwała się gdy skończyła rozmawiać przez telefon. My, mówiąc jej wcześniej do widzenia poszliśmy przed szkołę, tam gdzie czekał szofer, a następnie pojechaliśmy do szpitala.

Hej, mam nadzieję że wam się podobało, zostawcie po sobie jakiś ślad w postaci głosu. Jeżeli chcecie dalej czytać moje opowiadania, zachęcam do zaobserwowania mnie. Do zobaczenia w następnym rozdziale.

Córka AladynaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz