Zamówienie od LunaSilentfield~
Deszcz. Ulewa. Obfita kurtyna wodna nadesłana z nieba. Cokolwiek. I tak w tej chwili fakt, że mi mokro mnie nie obchodzi. Zmęczenie, zimno, głód... To jakoś mało mnie rusza ze względu na scenę rozgrywającą się przed moimi oczami.
Jakby światu wody było mało, zaczęłam płakać. Może byłoby lepiej, gdybym... Nieważne. I tak nie miałam innego wyboru. Mama kazała mi uciekać nie bez powodu. Gdybym tylko miała jakikolwiek wybór, nie opuściłabym Ameryki dla Jorviku, nie stałabym teraz na odległym od miast brzegu wyspy. Nie patrzyłabym na śmierć własnego konia.
Padłam bezradnie na kolana, zaraz przy nim. Dlaczego stałam? Gdy się nagle przewrócił, spadłam, a wtedy od razu się podniosłam, by nie oddać się pokusie leżenia na niespodziewanie wygodnej ziemi.
- Pro-roszę cię...! - Zawyłam żałośnie, próbując zagłuszyć deszcz.
Nie znam go zbyt dobrze. Jadę na nim co prawda już jakiś czas, ale jeszcze jakiś miesiąc temu go na oczy nie widziałam. Więc nie powinnam ryczeć, ale umierający rumak okazał się tragicznym widokiem. Poza tym jak ja sobie poradzę bez niego?
Wtuliłam się w karą sierść. Chciałabym tu zostać. Nie musieć już przemęczać wystarczająco zmęczonych mięśni.
Mimo wszystko nie mogłam. Mama dała mi jasne wskazówki. Muszę trafić do Pandorii za wszelką cenę. To stamtąd pochodzą moi rodzice, tam nic mi nie grozi.
Z ciężkim sercem znów dźwignęłam się na nogi. Gdzieś z tyłu głowy pojawił się irracjonalny strach, więc obróciłam się powoli wokół własnej osi, wypatrując kogoś za ścianami deszczu. Niestety, widoczność i tak okazała się straszliwie mała, więc szybko zrezygnowałam. Wyjęłam z dużego plecaka ostatnią połówkę kanapki zawiniętą w srebrną folię i złoty, ładnie zdobiony kompas. Stąd miałam iść na zachód, więc go teraz zapotrzebowałam. Zaczęłam iść, niespokojnie rozglądając się na boki i raz na jakiś czas patrząc do tyłu, nie mogąc się pozbyć tego dziwnego uczucia, jakby ktoś stał niedaleko. Chyba śmierć tego konia oddziałała na mnie jeszcze mocniej, niż się spodziewałam...
- Witaj. Co robisz tu sama, mademoseille? - Odskoczyłam do przodu, gwałtownie się odwracając, słysząc nieznajomy głos za swoimi plecami.
Może powinnam się cieszyć, że wreszcie kogoś spotkałam. Jakby nie patrzeć, szłam już bardzo długo. Nawet powoli zaczynałam tracić nadzieję, że w ogóle gdzieś dojdę. Jednak przestraszyło mnie to zdanie. Chyba przez ostatnie wydarzenia zrobiłam się nadzwyczaj strachliwa.
Otaksowałam mężczyznę stojącego kilka metrów przede mną. Wysoki i szczupły, co dodatkowo potęgował dobrze skrojony garnitur oraz wysoki kapelusz. Podszedł do mnie pewnym krokiem, by wyciągnąć ku mnie dłoń. Z lekkim wahaniem ją chwyciłam, przyjmując jego skromną pomoc.
- Szu-szukam dro-drogi do Pando-dorii - wyjaśniłam, nie będąc w stanie zapanować nad drżeniem głosu wywołującym u mnie jąkanie.
Spojrzałam mu w oczy, zauważając przy okazji, że on tego nie robi. Jego wzrok mianowicie był wbity w coś na mojej głowie. Pewnie przygląda się moim uszom. Nic dziwnego, w końcu chyba żadna normalna nastolatka nie ma uszu konia. Zapomniałam powiedzieć? Sorry, już się tak przyzwyczaiłam do tego faktu i jest to u mnie po prostu naturalne. Płynie we mnie pandoriańska krew, o tym chyba już wspominałam. To powoduje u mnie ogon i uszy kuca. Na szczęście nie jestem sama z tym w mojej rodzinie. Mama jest takim samym "przypadkiem", więc mocno swojego dziwactwa nigdy nie przeżywałam.
- W Pandorii nie jest już bezpiecznie - rzucił, gdy już mi się odpowiednio przyjrzał. - Pomogę Ci. Oczywiście, jeżeli się zgodzisz, kruszyno - dodał po chwili zastanowienia.
Co? Jak to nie jest bezpiecznie? Czy już nigdzie nie ma na mnie miejsca w tym świecie?
- Ale... - Zaczęłam, choć w ogóle nie miałam pojęcia, co powiedzieć po tym jednym słowie.
- Nazywam się Ydris - ukłonił się, elegancko ściągając przy tym kapelusz. - Jestem Pandorianinem.
Mętlik w mojej głowie jedynie się powiększył. Mój cel został rozbity, a następnie podeptany.
- Czemu miałabym ci ufać? - Spytałam, przecierając dłońmi zmęczone oczy.
- Nie jestem godny zaufania - przyznał bez ogródek. - Jednakże robię od czasu do czasu wyjątki. A więc? Nie chciałbym tu przeczekać całego dnia.
Zaczął świdrować mnie wzrokiem. Jakimś cudem dopiero teraz zauważyłam, że ma heterochromię. Jego lewe oko jest bardzo jasne, do tego bardziej rozszerzone od drugiego, a prawe za to posiada prawie czarne.
Kiwnęłam głową w niemym potwierdzeniu. Patrząc na nowe wieści, nie mam już praktycznie nic do stracenia.
Powiedziałby mi ktoś jakiś rok temu, że zamieszkam z kompletnie obcym gościem, który prowadzi własny cyrk i będzie się zwracać do mnie niczym pedofil, co najmniej stuknęłabym się w czoło.
Tymczasem właśnie już koło roku siedzę u tego bardzo sympatycznego szaleńca. Ba! Co jakiś czas nawet występuję na jego pokazach, pokazując wszystkie niesamowite dla ludzi rzeczy, które potrafię. Na samym początku z góry to wykluczyłam. Nawet kiedyś mama mi mówiła, iż muszę się cenić, a występowanie w cyrku dzięki ogonowi powinno być dla mnie obrazą. Tak też powtórzyłam Ydrisowi. Tymczasem on zaproponował oczarowanie ludzi nie moim wyglądem, a umiejętnościami. Jakiś czas mu to zajęło, lecz w końcu mnie przekonał. Więc koniec końców, tańczę dwa razy w miesiącu w towarzystwie zwierząt. Taniec kocham, ale wydaje się to za bardzo zwyczajne. Ze zwierzętami wyjątkowo dobrze się dogaduję, co dodaje wszystkiemu niesamowitości. Przynajmniej tak właśnie twierdzi Ydris. Do tego po jego namowach zamiast zdecydować się na jeden konkretny styl tańca, mieszam wszystko. Wygląda to zapewne dziwnie, ale w końcu to słowo doskonale opisuje Cyrk Marzeń.
Dzisiaj miałam wystąpić już chyba siódmy raz. Tak więc zajęły mnie przygotowania. Pani Anabelle, makijażystka wynajęta przez Ydrisa, pomalowała mnie jak zwykle ekstrawagancko. Na całej twarzy miałam różowo-niebieskie zawijasy, fioletowe cienie do powiek i szminka. Szybko wskoczyłam w standardowy strój na występy. Jest w kolorach mojego makijażu, w większości pokryty cekinami. No i byłam już gotowa. Poszłam przed wejście na scenę.
Odetchnęłam głęboko, próbując uspokoić nerwy. To nie pierwszy występ, jednak to wcale nie jest przez to łatwiejsze i mniej stresujące.
W końcu usłyszałam, jak Ydris mnie zapowiada. Wyszłam tanecznym krokiem i zaczęłam tańczyć na poważnie. Jak zwykle, podczas tej czynności już o niczym nie myślałam. Po prostu zamknęłam oczy i oddałam się muzyce. Mój występ trwał kilka minut. Gdy skończyłam, wreszcie podniosłam powieki i zaczęłam się kłaniać. Wtedy kogoś zobaczyłam. Stał, patrząc prosto na mnie. Blada cera, czerwone włosy. Uśmiechał się, a ja poczułam, jakbym już go kiedyś gdzieś spotkała. Coś w podświadomości rozkazało mi z nim rozmawiać. Szybko wróciłam za kulisy, po czym innym wejściem weszłam na widownię. Chłopaka już nie było. Ignorując wzrok ludzi, chciałam usiąść na jego miejscu, ale zauważyłam starannie złożoną karteczkę. Chwyciłam ją w dłoń, usiadłam i dopiero rozwinęłam.
"Most z Wzgórza Nilmera do Zajazdu pod Wilkiem, 22:00"
CZYTASZ
Pandoriańskie Opowieści | Star Stable one shoty
FanfictionNie ma co się rozwodzić, to po prostu one shoty z gry o nazwie Star Stable. (Star stable to gra o koniach, gdzie twoja postać ma ciągle rozwijaną historię) ✔Napisani: - Ydris (f!reader) - Avalon (f!reader) - Justin Moorland (f!reader) ...