4. Jesteś zwykłą służącą!

159 5 0
                                    

Cloe

Wstaje z łóżka i biegnę do drzwi. Wyszedł. Potraktowałam go strasznie. Ale nie możemy zostać przyjaciółmi. Może gdybyśmy byli w innych okolicznościach. Gdyby nie miał tyle pieniędzy. Zsuwam się na ziemie i oparta o ścianę patrze na drzwi. Powinnam za nim pobiec? Przeprosić? Chciał mi pomóc. Ale nie mogłam przyjąć tej propozycji. Nigdy bym się nie uwolniła od tego ciężaru poczucia, że muszę się odwdzięczyć. Wzdycham głośno.

- Co się stało? - Summer siada obok mnie i obejmuje mnie ramieniem. Opieram głowę o jej bark i zamykam oczy.

- Byłam wredna.

- Nie, to nie to. Ty zawsze jesteś wredna dla obcych.

- On nie jest obcy. - Zasłaniam dłońmi twarz. Czemu chce mi się płakać? Za dużo tego wszystkiego. Ojciec, Teddy, Barney. Nie daje rady.

- Podoba ci się. Dlaczego mu tego nie powiesz? On na ciebie leci!

- Ile razy mam to powtarzać? Nie podoba mi się, ale jest dobrym człowiekiem. I ja też mu się nie podobam. - Prycha rozbawiona.

- Nieważne ile ma się pieniędzy nie kupuje się drogich butów i nie szuka się mieszkania zwykłej służącej. Jeśli byłabyś tylko jego pracownicą nigdy by tego nie zrobił. - Wzdycham głośno.

- Chciał zapłacić za zabieg ojca. - Marszczy brwi. - Odmówiłam. - Kręci głową z irytacją.

- Ty mój księżycu, kochany. Musisz dać sobie pomóc. Myślisz, że nikt nie zauważa jaka jesteś wyczerpana? Przyjmij pomoc, dobrze ci radze.

- Nie! Dam sobie rade! Po prostu skrzywdziłam Barneya.

- Przystojny jest. Bardzo. - Uśmiecham się. - Uważam, że zachowujesz się idiotycznie. Możesz to zakończyć.

- I co? On zapłaci, a ja już zawsze będę tam pracować bo będzie mi głupio? Jak ja zostanę lekarzem jeśli będę spłacać całe życie dług? - Czuje łzy pod powiekami.

- Możesz przestać? - Patrze na nią zdezorientowana. - Zacznij myśleć o sobie. Choć raz!

- Przecież myślę o sobie! Nie chce zostać sprzątaczką całe życie!

- Nie. Chcesz zostać lekarzem, żeby ratować ludzi. Pracujesz tam, żeby pomóc tacie! Jesteś pieprzonym ideałem! Cloe, musisz przystopować. Martwię się o ciebie. To nie jest pracoholizm, to jest pieprzony strach! I musisz powiedzieć co ci leży na sercu. - Szlocham głośno, a ona tylko mnie przytula.

- Za bardzo kocham tatę, żeby dać mu umrzeć. Jednak nie przyjmę pomocy Barneya. Zawsze mogę żebrać.

- Porozmawiam z rodzicami. Na pewno ci pomogą. - Nienawidzę siebie za to, że jestem zbyt słaba żeby przyjąć pomoc Johnsona. Nienawidzę jego, za to że mnie do siebie przekonuje. Niestety, coraz bardziej.

***

Kończę wycierać kurze i wzdycham głośno. Ocieram pot z czoła i opieram się o stolik w piwnicy. Jest mi koszmarnie zimno, ale nie mam zamiaru się stąd ruszać. Cały dzień chce mi się płakać z tej niemocy. Rozglądam się po pomieszczeniu i zauważam piękny obraz. Ściągam płachtę, żeby móc oczyścić go z kurzu. Znajduje się na nim szatynka o łagodnych rysach twarzy. Uśmiecha się nieśmiało. Ma związane włosy w koński ogon. Widać tylko górę jej stroju na obrazie - biała koszulka i ogrodniczki. Jest piękna.

- To jego mama. - Obracam się. Ashly stoi przede mną w białej sukience i uśmiecha się szelmowsko. - Umarła, ale pewnie już to wiesz. - Patrzy na mnie znacząco. - Chodź ze mną na górę. - Marszczę brwi, ale idę za nią. Na górze od razu dotyka mnie ciepło bijące od kominka. Idziemy do sypialni. Siada na łóżku i jej spojrzenie świadczy, że jest osobą inteligentną - ja wiem, że to pozory. - Masz z Barneyem bardzo dobre stosunki. - Marszczę brwi. Tylko po to mnie oderwałaś od roboty? Bo jesteś zazdrosna?

URATUJ I MNIEWhere stories live. Discover now