Rozdział II

1.5K 165 47
                                    

Nigdy nie sądził, że ciepła kąpiel może tak zrelaksować człowieka. Mógł się założyć o własną rękę, że szampon, którego używał należał do Remusa. Tyko Lupin mógł mieć takiego świra na punkcie czekolady, żeby pachniały nią nawet jego kosmetyki. Puchaty ręcznik również był miłą odmianą. Miękki, ciepły i milutki w dotyku. Tak różny od tych gryzących i spranych, a czasem nawet poplamionych przez wypadki z wybielaczem, które łaskawie oddawała mu ciotka.

Na pralce czekały na niego ubrania. Dżinsowe spodnie, które – sądząc po przetartych kolanach i kilku „artystycznych" plamach z farb i chemikaliów – lata świetności miały już za sobą. Nadal jednak nadawały się do chodzenia i na pewno prezentowały znacznie lepiej niż to, co Harry dostawał po swoim kuzynie. Nie raz miał wrażenie, że w spodnie Dudley'a zmieściłoby się trzech takich jak on naraz. Dlatego też wszystko, co miało choćby zwisać na jego biodrach musiało być trzymane paskiem lub zwężone na agrafkę.

Chłopak uśmiechnął się półgębkiem, biorąc do ręki jeden z „grzecznych" sweterków Remusa, z których jego ojciec i Syriusz tak lubili żartować. Harry za to wręcz je uwielbiał. Nawet po tylu latach nie mógł powstrzymać się przed przyciśnięciem miękkiego, puchatego materiału do policzka. Nawet pachniały jak za dawnych lat.

Kiedy tylko znalazł się na korytarzu, dotarł do niego przyjemny zapach ciepłego obiadu. Jego żołądek niemal natychmiast zaczął buntować się za ostatnie traktowanie i domagać sprawiedliwości. Mocniej naciągnął rękawy swetra na dłonie i ruszył w stronę schodów.

– Łapo? Co się dzieje? Boli cię?

Ciszę przerwał cichy głos Remusa. Harry zatrzymał się gwałtownie tuż przy wejściu do kuchni. Wystarczyłby jeszcze krok i znalazłby się w łagodnym snopie światła padającego z pomieszczenia. Jeden krok, który natychmiast zdradziłby jego obecność.

– Co mam ci powiedzieć, Lunatyku? – zapytał Syriusz, a w jego głosie pobrzmiewała jakaś bolesna nuta. – Bywały gorsze dni, ale przez tą pogodę mam wrażenie, że ktoś zdziera mi kości na tarce.

– Dlaczego nic nie mówiłeś wcześniej? Potrzebujesz tych mocniejszych leków przeciwbólowych? – Tym razem Remus był wyraźnie zmartwiony, a może nawet przestraszony. Harry delikatnie wychylił się zza framugi i dostrzegł, że dwójka mężczyzn jest odwrócona bokiem do wejścia.

Syriusz wyraźnie kulił się na swoim wózku. Zęby miał zaciśnięte tak mocno, że praktycznie można było dostrzec mięśnie szczęki. Jedyna widoczna dłoń kurczowo trzymała się podłokietnika. Remus kucał przed przyjacielem z rękami na jego kolanach. Twarz promieniowała mu zmartwieniem, bólem i poczuciem winy.

Kiedy na nich patrzył, Harry uświadamiał sobie, że nie tylko on przez ostatnie lata przeżywał piekło. Mógł mieć żal do swojego ojca chrzestnego, ale znał go na tyle dobrze, że śmiało mógł przypuszczać, co kryło się za brakiem kontaktu. Łapa po prostu nie chciał martwić swojego małego chrześniaka. Nie chciał, żeby Harry musiał oglądać ból, z którym się zmagał. Poza tym, znając go, niósł na barkach również ogromne ilości poczucia winy za to, co stało się tamtego wieczoru.

Harry westchnął cicho i oparł głowę o ścianę wpatrując się w sufit.

Nie mógłby nienawidzić Syriusza. Choćby nie wiem jak się starał, nie potrafiłby zmusić się do jakichkolwiek negatywnych uczuć względem Blacka. Nie znaczyło to jednak, że potrafiłby przebywać z nim w tym samym domu. Musiał stąd uciec, musiał zniknąć. Przyniósłby swoim wujkom jedynie więcej problemów, smutków i bólu, gdyby pozostał.

Jeśli czegoś nauczył się przez ostatnie lata to to, że sprowadzał na ludzi same nieszczęścia. Dursley'owie wystarczająco dosadnie wpoili mu, jak wielkim kłopotem był dla nich samych. Nie zniósłby, gdyby usłyszał podobne słowa od ostatnich osób, które kochał.

Akordy WspomnieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz