Rozdział IV

1.3K 161 33
                                    

Harry z uśmiechem oglądał album ze zdjęciami, który pokazywał mu Syriusz. Były tam fotografie młodych Huncwotów z czasów Hogwartu, kilka koncertów Syriusza, pojedyncze ujęcia Remusa siedzącego gdzieś ze szkicownikiem czy przy sztaludze. Łapa nie szczędził mu różnych historii, ale za każdym razem umiejętnie lawirował unikając tematu Jamesa i Lily.

Remus zniknął kilka minut temu, tłumacząc się obowiązkiem zrobienia prania. Potter zaoferował nawet, że pomoże, ale Lunatyk zbył go ciepłym uśmiechem i przypominał, że zrobił już dzisiaj śniadanie, a więc wyręczył go w jednym z obowiązków. To właśnie wtedy Syriusz wziął sobie za punkt honoru zająć go czymś, aż do powrotu Lupina.

– Grałeś kiedyś na czymś? – zapytał niespodziewanie Łapa. Harry przez chwilę przyglądał mu się, jakby nie do końca zrozumiał pytanie, a potem spuścił wzrok na swoje dłonie.

– Uczyłem się grać na gitarze... kiedy byłem mały. – przyznał. – Moi... Moja rodzina nie przepadała za muzyką, więc od dawna nie miałem w rękach żadnego instrumentu. Pewnie i tak już zapomniałem jak to się robi.

– Nie gadaj bzdur – zganił go Syriusz. – To jak jazda na rowerze. Jeśli raz się nauczysz już zawsze będziesz to umieć. Po prostu musisz sobie przypomnieć.

Już po chwili w jego dłoniach znajdowała się piękna czarno-biała gitara. Harry doskonale pamiętał historie, które opowiadał mu ojciec o tym instrumencie. Był to prezent, który Syriusz otrzymał na swoje siedemnaste urodziny, pierwsze po tym jak uciekł z domu i zamieszkał u dziadków Harry'ego. Złożyli się na niego pozostali Huncwoci oraz Lily. Z tego co chłopak pamiętał, poprzednią gitarę Łapy, Orion Black roztrzaskał właśnie w dniu, kiedy jego syn uciekł z rodzinnego domu. Kamienicy, w której cała trójka obecnie przebywała.

Z czułością pogładził gładkie, polerowane drewno i musnął opuszkami placów struny. Gitara była nastrojona, gotowa by pierwszy śmiałek spróbował wygrać na niej melodię.

Instynktownie przybrał wyuczoną tak dawno pozę, opierając instrument na kolanie i przerzucając przez niego prawą rękę. Gdzieś na granicy świadomości zarejestrował zadowolony pomruk Syriusza.

Przez jeden incydent jeszcze w szkole podstawowej, Harry panicznie bał się występów przed publicznością. Kiedy tylko czuł czyjąś obecność w pomieszczeniu, momentalnie się zacinał i głupiał. Miał wrażenie, jakby w życiu nie trzymał w ręce gitary. Teraz jednak, nic takiego nie nastąpiło. Wszystko było na tyle znajome, by mógł wmówić samemu sobie, że po prostu cofnął się do czasów dzieciństwa, a Syriusz udziela mu jednej z pamiętnych lekcji lub sprawdza jego postępy.

Nawet nie zwrócił uwagi, że to co gra, było melodią, którą Black dał mu do nauczenia się w dniu wypadku. Tą samą, którą tak długo trenował, byleby uzyskać od swojego chrzestnego proste słowa uznania i pieszczotliwe poczochranie włosów. Nie myślał nawet o tym, że ktoś go słucha. Syriusz był tak cicho, że chłopak zupełnie zapomniał o jego obecności.

A potem skrzypnęła jedna z desek w podłodze i Harry zamarł. Znów był jedenastolatkiem, stojącym pośród śmiejącego się tłumu. Łzy szczypały go w oczy, a pełen wyższości uśmieszek na twarzy kuzyna stanowił obietnicę bolesnej nauczki.

Nigdy nie wychylać się przed szereg.

Była to zasada, którą dobitnie przyswoił tamtego dnia. Konsekwencje jej złamania do dziś ścigały go w nocnych koszmarach.

Zamarł, spłoszony wzrok wbijając w Remusa, który opierał się o framugę drzwi. Przez chwilę zaskoczenie drgnęło w oczach Lupina, a potem pojawił się tam jakiś ślad zrozumienia i troski. Dopiero po chwili chłopak dostrzegł, co mężczyzna trzyma w dłoni. List. List z Hogwartu zaadresowany na jego imię i nazwisko. List, który zapomniał wyciągnąć z kieszeni bluzy.

Akordy WspomnieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz