Słońce na moment wyjrzało z za chmur, by rozświetlić ponury, sobotni poranek. W dużym łóżku leżał zawinięty w biel mężczyzna. Na jego wargach błąkał się delikatny uśmiech, dłonie zaciskał kurczowo na białej pościeli... Wciąż czuł jego zapach. Pamiętał, że zasypiał w jego ramionach. Na tę myśl uśmiech na jego ustach rozkwitł jeszcze pięknej.
– Frankie? – mruknął cicho, powoli unosząc powieki.
Słońce znowu zniknęło za chmurami, zabierając ze sobą uśmiech Gerarda.
Nie został. Nie było go.Czarnowłosy przewrócił się powoli na plecy i westchnął cicho, potem obejmując się ramionami. Czasem miał wrażenie, że jego życie to jeden wielki zawód. W kółko albo to on kogoś zawodził, albo ktoś zawodził jego. Poczuł jak pod powiekami zaczynają zbierać mu się łzy, ale zignorował to. „Niech płyną", pomyślał. Nie miał jednak czasu, by zacząć rozpaczać nad sobą, bo z salonu rozległ się dźwięk dźwięcznego utworu Davida Bowie. Gerard zwlókł się ciężko z łóżka, czując, że po wczorajszej nocy boli go każdy, nawet najmniejszy kawałek ciała. Z westchnieniem podniósł telefon, nawet nie patrząc na kontakt pokazujący się na wyświetlaczu.
– Halo? Gerard? – w słuchawce zabrzmiał ciepły, dobrze znany mężczyźnie głos. Jego zmęczoną twarz rozjaśnił znów uśmiech.
– Cześć, mamo.
*****
Stanął przed lustrem, by przyjrzeć się swemu odbiciu. Jego szyję zdobiło kilka ciemnych śladów. Bolało przy każdym najmniejszym ruchu, ale tylko zacisnął zęby i obwiązał szczelnie szyję szalikiem. Wziął klucze, portfel i telefon i wyszedł z mieszkania, zostawiając pachnące nieodwzajemnioną miłością łóżko, a w nim bluzkę należącą do złotookiego bruneta, który wciąż był w głowie Gerarda i nie chciał z niej wyjść. Podczas gdy czarnowłosy powolnym krokiem udał się do wielkiego domu na obrzeżach miasta, gdzie bynajmniej nie był miłe widziany, Frank leżał w łóżku i myślał. Był zawiedziony, bo nauczyciel francuskiego utknął w jego głowie tak samo, jak on utknął w głowie Way'a. Brunet był pewien, że zapomni o nim szybko. Nie będzie rozmyślał o jego zaspanej twarzy, którą mógłby ujrzeć rankiem po przebudzeniu, o delikatnym ciele zakopanym w jasnej pościeli, o jego szarej koszulce wręcz wiszącej na drobnych ramionach. O słodkich ustach, które nie chciały przestać go całować. Miał Gerarda całego dla siebie, bez żadnego wysiłku, a i tak odpuścił. Musiał pokazać mu swoją domniemaną siłę, po raz kolejny w swoim życiu tracąc tak wiele. Przeklął pod nosem i schował twarz w poduszkę.
Gerard zapukał cicho w dębowe drzwi, przełykając nerwowo ślinę. Wiedział, kogo ujrzy za nimi, ale mimo to gdy zobaczył zirytowaną minę swojego brata, zbladł i wziął głębszy wdech.
– Nie wierzę, że cię zaprosiła – burknął i wpuścił go łaskawie do środka. – Zdejmij buty, nie będę po tobie sprzątał.
Czarnowłosy zdjął grzecznie obuwie i zsunął płaszcz z ramion. „Jego" wieszak był zajęty przez jedną z kurtek Mikey'go, dlatego przewieźli ubranie przez ramię. Tak naprawdę większość kurtek, które nosił teraz Mikes, należały do Gerarda. Zostawił je w szafie w swoim pokoju, gdy się wyprowadzał. Chciał zostawić licealny rozdział życia za sobą i udałoby mu się to, gdyby nie jego brat, który najpewniej na złość Gerardowi nosił te stare kurtki. Wszedł powoli wgłąb domu, rozglądając się ostrożnie. Wszystko było na swoim miejscu, tak jak to zapamiętał - nieudane obrazy Gerarda powieszone na ścianie w korytarzyku, kuchnia zawalona kolekcjonerską porcelaną, świetlisty salon z dziwacznym fotelem babci Eleny w rogu, regały pełne nigdy nieczytanych książek kucharskich, udziwnione firanki robione ręcznie przez matkę, włączony telewizor i stół w jadalni z fikuśną, za małą serwetą. Wyjął z kuchennej szafki malutki wazonik i nalał do niego wody, by móc umieścić w nim krwistoczerwone róże kupione w kwiaciarni, gdzie zawsze chodził z bratem, gdy babcia miała urodziny. Kupowali jej wtedy dwa duże, piękne słoneczniki, które kobieta później suszyła i chowała do zdobionego pudełka.
Położył wazon z kwiatami na blacie kuchennym i oparł się o niego ostrożnie. Dawno tutaj nie był.
Schody zaskrzypiały i mężczyzna odwrócił się gwałtownie, a widząc najważniejszą w swoim życiu kobietę wypuścił z rąk płaszcz i niemal podbiegł do nóg schodów. Donna wyglądała jak cień dawnej siebie, a gdy Gerard w końcu chwycił ją w ramiona, miał wrażenie, że kobieta zaraz rozpadnie się na drobne kawałki.