Rozdział piąty

104 8 7
                                    


************

Beverly nie mogła doczekać się następnego poranka. Dzisiejszy dzień mogłaby spisać na straty, jak wszystkie poprzednie, gdyby nie poranna sytuacja z Bill'em. Czuła, że w końcu zrobiła coś dobrze. W ogóle nie żałowała swojego czynu. Starała się jednak opanować targające nią emocje i nie chodzić cała w skowronkach, bo ojciec szybko wyczułby, że coś nie gra. W głowie miała już wymyśloną dosyć dobrą wymówkę. Jutro powie ojcu, że idzie na zakupy. Powinien uwierzyć, bo brzmiało to nawet prawdopodobnie. Dzisiejszego dnia na szczęście prawie cały czas go nie było więc mogła nieco odpocząć od jego tyranii. Jutro miała spotkać się z Bill'em. Obecnie nic nie cieszyło ją bardziej, a perspektywa spędzenia z nim czasu brzmiała kusząco więc warto było zaryzykować kłamstwem. Wiedziała, że zachowuje się głupio, zupełnie jak jakieś rozwydrzone dziewczę, jednak nic nie mogła poradzić na to, że pewien brązowowłosy chłopak tak na nią działał.

Następnego ranka wstała nieco wcześniej i starała się zbytnio nie szykować. Nie chciała wzbudzać żadnych podejrzeń. Wiedziała, że jeden niewłaściwy ruch i już po niej. Ubrała więc zwykłą, jasną sukienkę, buty i lekko uczesała włosy. Żadnych perfum, ozdób i innych pierdół, a jeśli chodzi o makijaż to ten sam co zwykle, czyli żaden. Pospiesznie zabrała z biurka niewielką torebkę z kluczami i jak najciszej zamknęła za sobą drzwi swojego pokoju. Była już w połowie korytarza prowadzącego do wyjścia z mieszkania, gdy nagle drogę zagrodził jej ojciec.

- Wybierasz się gdzieś tak wystrojona? - niebezpiecznie zbliżył się w jej kierunku.

- Ja... muszę iść na zakupy, w lodówce już prawie nic nie ma - wyjąkała na swoją obronę wyjmując z torebki fikcyjną listę „potrzebnych" produktów.

- Zrobiłem zakupy. Nigdzie nie idziesz. - warknął mężczyzna. Przewyższał ją wzrostem o conajmniej stopę.

- Chcę kupić trochę cukierków. Tak dawno ich nie jadłam. - powiedziała wbijając wzrok w zniszczoną, drewnianą podłogę.

- Sam się tym zajmę. Beverly, wiesz, że nie mógłbym cię skrzywdzić, prawda? - syk głosu ojca przeszył jej uszy na wylot. Ze strachu serce zabiło jej trzy razy szybciej.

- Tak, wiem.

- Nadal jesteś moją córeczką Bev?

- Jestem - oczy zapełniły jej się łzami. Ojciec wziął jej ręce w swoje i lekko ścisnął.

 - Mogę wyjść? Proszę. Strasznie dawno nigdzie nie wychodziłam. Jest lato. Marzy mi się krótki spacer - była na siebie wściekła za to, że musi się przed nim tak płaszczyć, że musi tego potwora błagać o pozwolenie na krótkie wyjście na pieprzony dwór. Boże, jak ona go nienawidziła. Przez myśl przebiegło jej, że byłaby w stanie nawet go zabić. Pohamowała się jednocześnie za jedyny cel stawiając sobie zdobycie zgody na wyjście.

- A co za to dostanę? - puścił jej dłonie bawiąc się jednym z kosmyków jej rudych loków. - Wyglądasz zupełnie jak twoja matka. Szkoda, że nie odziedziczyłaś po niej charakteru - skrzywił się i pociągnął trzymane włosy. Beverly pisnęła z bólu. Strach całkowicie ją obezwładnił i zagłuszył wszelkie próby racjonalnego myślenia.

- Zrobię wszystko, tylko daj mi na chwilę wyjść - szepnęła ledwo panując nad załamującym się głosem.

- Skoro wszystko to idź. Rozliczę cię z tego jak wrócisz i nie licz, że zapomnę o naszej małej umowie.

Beverly błyskawicznie odsunęła się od ojca, który gdy go mijała lekko klepnął ją w pośladek. Nie mogła dłużej powstrzymywać łez. Wybiegła z ciemnego mieszkania i będąc już na zewnątrz zwymiotowała. Wstręt, który czuła był nie do opisania. Brzydziła się siebie i jego, tego potwora. Cała się trzęsła. Na szczęście akurat nikogo nie było w okolicy. Musiała się natychmiast uspokoić. Wytarła łzy i czekała aż oddech jej się uspokoi. Policzyła do dwudziestu i już w miarę spokojna spojrzała na zegarek. Było dziesięć po dziewiątej. Bill ewidentnie się spóźniał, czego nigdy nie robił. Może coś się wydarzyło? Mimo wszystko to jednak dziwne, że się spóźnia.

Red Balloons Lovers [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz