Był to wyjątkowo ciepły, jednak zdecydowanie wilgotny tydzień. Temperatura sprawiła, że roślinność rozkwitła z zadziwiającą szybkością. W parnym od deszczu powietrzu unosił się słodki zapach kwiecia, co skłaniało do wychodzenia z domu i nieco dłuższych spacerów; ulice zaroiły się więc od wytęsknionych ruchu piechurów. W tym gąszczu znaleźli się również Jadzia i Zośka, wykorzystujący chwilę wytchnienia, wciągając rozkoszną woń w młode płuca.
Właśnie prowadzili zażartą dyskusję na temat ostatnio przeczytanej książki o filozofii Konfucjusza oraz metodach samodoskonalenia się. Każdy, kto by na nich wówczas spojrzał, byłby skory pomyśleć, iż gdzieś się spieszą, jednak ich szybki, równy marsz spowodowany był emocjami towarzyszącymi rozmowie. Oboje mieli ten zwyczaj przyspieszania kroku, gdy tylko zatopią się nieco głębiej w otchłani myśli, dlatego żadnemu to nie przeszkadzało. A oddając prawdzie przyzwoitość - ani jedno, ani drugie tego nie zauważyło, choć u obojga wykwitły delikatne rumieńce, spowodowane szybkim tempem marszu.
Ich dłonie co i raz ocierały się o siebie, jednak wpojona od najmłodszych lat etykieta odzywała się za każdym z tych razów, nakazując nieco nerwowe splecenie dłoni przed lub za sobą; sploty te rozwiązywały się jednak w trakcie wymiany kolejnych spostrzeżeń.
Weszli na teren Parku Ujazdowskiego i dopiero tam zwolnili nieco kroku. Jadzia typowym dla siebie zwyczajem zaczęła się rozglądać po mało znanej okolicy. Ze szczerym zachwytem pochłaniała widoki, wzdychając raz po raz. Tadeusz milczał, rzucając w stronę dziewczyny ukradkowe spojrzenia.
Gdy blondynka przyłapała go na obserwowaniu jej postaci, on szybko odwrócił oczy gdzieś w bok, na co Jadzia zapałała dziewczęcym rumieńcem, lecz w jej sercu dał o sobie znać lekki zawód.
Po chwili to ona zerknęła na Tadeusza. Wszystko w jego wyglądzie tak idealnie do siebie pasowało, pomimo pewnych niedociągnięć w ubiorze, spowodowanych ogromem pracy w Komórce Andrzeja, o której Jadzia jednak nie wiedziała (od marca do czerwca 1940 r. Buki pracowały na rzecz komórki więziennej zwanej Komórką Andrzeja, przekazując listy od więźniów; całością dowodził Zośka przyp. aut. ). Pomyślała, że byłby idealnym bohaterem jakiegoś romansu. Zachichotała bezgłośnie na ten pomysł.
- Popatrz - usłyszała ponad sobą. Spojrzała w kierunku, wskazanym przez jej towarzysza.
Zaparło jej dech w piersiach. Nad jeziorkiem rosła ubrana w bladoróżowe płatki, malutka mirabelka. Obsypana delikatnym kwieciem wyglądała niczym driada w zwiewnej jak marzenie sukience, pochylająca się nad taflą wody, by przejrzeć się w chyboczącym, szarym lustrze. Nagle zerwał się wiatr, przez co kilka spłoszonych kwiatków uleciało w powietrze, do złudzenia przypominając maleńkie motyle.
- Jest absolutnie doskonała... - Jadzia wyszeptała oczarowana tym niecodziennym widokiem - Ale przecież mamy dopiero marzec!
- Musi być na tyle ciepło, że pomieszały jej się pory roku - Tadeusz również patrzył z zachwytem w oczach na drżącą roślinę. Blondynka zauważyła, że podobnie jak ona upersonifikował drzewko, przez co zrobiło jej się miło w środku. Najwyraźniej nie był taki przyziemny za jakiego brali go koledzy.
- Podejdźmy bliżej.
Gdy zbliżyli się do drzewa, uderzył ich ciepły zapach kwiatów. Kilka z nich opadło im na ubranie i włosy.
Nagle Tadeusz podniósł rękę, by urwać gałązkę. Dłoń Jadzi powstrzymała go jednak.
- One też chcą żyć - wyszeptała miękko. Złożyła dłonie w kształt łódki, jakby nabierała wody, czekając cierpliwie, aż któryś z różowych puszków spadnie na nie. Błogość była wymalowana na jej twarzy. - Czasami myślę, że nasze dusze mogłyby być kwiatami - popatrzyła na niego nieśmiało.
Tak okropnie bała się, że usłyszy bicie jej serca.
- Jakim byłaby moja dusza? - zapytał Zośka, zaciekawienie rozbłysło w jego chabrowych oczach.
Jadzia zamyśliła się na chwilę.
- Myślę... myślę, że bladoróżowym goździkiem.
Chłopak uśmiechnął się prawie niedostrzegalnie.
- W takim razie twoja... - chłopak zamyślił się na chwilę, patrząc na różowy baldachim ponad nimi.
Wizja dziewczyny zaczęła się rozmazywać; jedynym wyostrzonym punktem był Tadeusz stojący tuż przed nią. Świat jakby zatrzymał się w miejscu, jednocześnie wirując chaotycznie, sprawiając, że nogi pod nią zrobiły się jak z waty. Bicie serca było wszystkim, co była w stanie w tamtym momencie usłyszeć.
- ZOŚKAAA! - oboje, jak jeden mąż, odwrócili się spłoszeni w kierunku głosu.
- Rudy? - blondyn popatrzył na biegnącego ku nim chudego chłopaka. - O, i Alek? Co tu robicie?
- To chyba my powinniśmy o to zapytać - zaśmiał się Janek, patrząc rozbawiony na Jadzię, która starała się ukryć swoje niezadowolenie. - Myślałem, że będziesz dzisiaj w domu.
- Bo byłem. - Odparł najzwyczajniej w świecie Tadeusz, udając, że zupełnie nie rozumie sugestywnego tonu kolegi. Niezrażeni tym nowo przybyli, zerknęli ciekawie na dziewczynę. Przede wszystkim Rudy, który nie miał jeszcze okazji jej poznać.
- My się chyba jeszcze nie znamy - zauważył Rudy. - Janek Bytnar, a pani nazywa się...?
- Jadzia Wróblewska, miło poznać - dziewczyna dygnęła, po czym roześmiała się krótko, perliście. Całe zażenowanie w jednej chwili wyparowało z atmosfery.
Proszę was, komentujecie, bo czuję się nieswojo i myślę, że się na mnie obraziliście.
CZYTASZ
"Zośka"
FanfictionJadzia nie przeniosła się w czasie, nie przyjaźniła się z nimi od dzieciństwa, ani nie była harcerką, a tę trójkę capów poznała w najdziwniejszych, i zarazem najnormalniejszych okolicznościach pod Słońcem. Notatka: Nie macie pojęcia, jakie skrępowan...