Rozdział 5

118 5 7
                                    

     Budziłam się co chwila w nocy. Miałam strasznie niespokojny sen i za nic trochę nie mogłam znaleźć dobrej dla siebie pozycji. Co wcale nie zapowiadało się dobrze, biorąc pod uwagę to jak ma wyglądać dzisiejszy dzień. Uczelnia, potem praca. Miałam nadzieję, że chociaż zajęcia będą skrócone, z racji tego, iż dopiero się zaczynają. Omówienie programu i do domu. 

     Udało mi się zasnąć dopiero mniej więcej godzinę przed moim budzikiem, a gdy rozbrzmiał jego dźwięk w moich uszach, westchnęłam, gniewnie podnosząc się do siadu. Sięgnęłam telefon wyłączając ten upiorny dźwięk i sprawdzając czy nie dostałam przypadkiem nowej wiadomości. Co się nie stało. Nat nie odpisał mi na wczorajszego sms'a. Może był zajęty lub telefon mu się rozładował. Przeczytałam to co mu wysłałam i parsknęłam krótkim śmiechem widząc to, jak byłam głupia. Już lepiej gdybym chyba mu nic nie pisała. Czytając swój bełkot zdałam sobie sprawę z tego, że może jest na mnie zły. Pokręciłam głową. Nie. Przynajmniej mam nadzieję, że tak nie jest. Zobaczymy za parę godzin, jeśli mi nie odpisze do czasu jak się skończą zajęcia, to przejdę się na siłownie. Może Kim będzie wiedziała gdzie jest Nat i czemu się nie odzywa. W końcu spędzają razem tyle czasu, że może naprawdę będzie wiedzieć. Przeklinałam siebie za swoje myśli skierowane na nich. Kim i Nat, byli blisko siebie, a ja nie mogłam nic na to poradzić. Ale właśnie w takiej chwili może udałoby mi się to wykorzystać, by wydobyć jakieś informacje. Ale bądźmy dobrej myśli, może się odezwie. A jeśli też zdarzy się tak, że Kim nie będzie wiedziała gdzie on jest, to zrobię szybki trening i pójdę do pracy. Właśnie! Przecież dostałam dokumenty do przejrzenia od Clemence. Zerwałam się z łóżka i wyciągnęłam plik kartek z szuflady uważnie się nim przyglądając. Umowa na zlecenie, elastyczne godziny pracy, pieniądze nie najgorsze. Przejrzałam dokładnie każdą stronę, ale nie doszukałam się żadnych uwag, więc po prostu podpisałam kartki i wsadziłam je do jednej z teczek. Spakowałam również torbę, by nie musieć się tym zajmować później, tylko od razu po zajęciach pójść na siłownie. Włożyłam na siebie czarne rurki i zwiewny szary t-shirt z motywem gry o tron. Zdecydowanie wolałam luźny ubiór, chociaż czasem również lubiłam odstawić się jak milion złotych, lecz z racji tego, że miałam iść potem jeszcze do pracy, postawiłam na wygodny strój. 

- Perfekt. - powiedziałam do siebie patrząc w lustro. I dopiero kątem oka zobaczyłam jak w łóżku obok przewraca się Yeleen. Kompletnie zapomniałam, że już nie mieszkałam tutaj sama. Westchnęłam starając się wszystko robić trzy razy ciszej, by przypadkiem jej nie obudzić. Nie wiem na jakie zajęcia miała uczęszczać, więc nie chciałam zakłócać jej snu. Opuściłam cicho pokój i poszłam w stronę amfiteatru gdzie miały się zacząć zajęcia wstępne. 

- Hej! - Krzyknęłam do Chani jak tylko ją zauważyłam, gdy przemierzała ostatnią prostą dziedzińca.

- O cześć. - Posłała mi uśmiech. Ruszyłyśmy ramię w ramię.

- Jak się masz? - Zagaiłam, gdy wchodziłyśmy do budynku, przed salą wykładową znajdowała się już pokaźna grupa studentów.

- Nie najgorzej. Siedziałam do późna i oglądałam na żywo relacje z koncertów. - Pacnęłam się dłonią w czoło, faktycznie zaczęli teraz trasę koncertową.

- Kompletnie wypadło mi z głowy. Byłam wczoraj na plaży, spotkałam znajomego i trochę za dużo wypiłam. Nawet nie pomyślałam o tym. - Westchnęłam ciężko, a Chani położyła dłoń na moim ramieniu w geście pocieszenia.

- Spokojnie. Dopiero zaczęli trasę, więc nie przegapiłaś wiele. Po za tym i tak mamy jeszcze razem obejrzeć. - Uśmiechnęłam się do niej serdecznie.

- Wiem, wiem i nie mogę się doczekać. 

- Swoją drogą jak Twoja współlokatorka? 

- Oh. Ma na imię Yeleen i tylko tyle zdążyłam się dowiedzieć. Nie była zbyt rozmowna i zniknęła tak szybko jak się pojawiła. - No cóż. Nie dodam, że wyglądała na bardzo obojętną w stosunku do mieszkania ze mną. - A Twoja? - Spojrzałam na Chani, ludzie powoli zaczęli już wchodzić do sali, więc udałyśmy się za nimi.

Odnaleźć siebieWhere stories live. Discover now