[DABI]
Coś około trzeciej nad ranem, leżałem półprzytomny na sofie, oglądając jakieś kiepskie romansidło. Mam gdzieś, że powinienem choć trochę pospać nim kac mnie dopadnie, musiałem jakoś sobie ulżyć.
Doskonale zdawałem sobie sprawę, że przesadziłem. Po co ta ręka pod jego koszulką?! Dlaczego akurat wtedy tak bardzo mi się tego zachciało?! Widziałem, jak stał na granicy strachu i zarazem utraty zaufania, jak bezbronne zwierzątko. Nawet, gdy już dotknąłem jego skóry, nie odczułem z tego ani przyjemności, ani poczucia czułości. W końcu, on tego przecież nie pragnął, a wręcz się temu ostro sprzeciwiał... A ja? Ja zdawałem się nie słyszeć jego protestów, brnąłem dalej w te chore igraszki, aż kompletnie się na mnie nie zawiódł.
Wszystkie moje wcześniejsze starania, by zmienić tą swoją zboczoną naturę poszły na marne. Zaplanowałem to wszystko za wcześnie, powinienem jeszcze z nim poczekać... Ale nie! Przecież Dabi ZAWSZE musi wszystko spierdolić. Ze mnie to chyba rzeczywiście ten przegryw życiowy, bo innej opcji lub przyczyny tego mojego pecha nie widzę.
Teraz... Teraz będzie jeszcze trudniej. Nie dość, że zaczynam odbudowywać tą relację od nowa, to jeszcze muszę zadbać, by przebaczył mi tą krzywdę, co już zapewne takie łatwe nie będzie. Tomura rzadko kiedy skory był dać komuś drugą szansę, a co dopiero mi, znienawidzonemu koledze 'po fachu'?
A nie lepiej po prostu to skończyć? Rzucę to życie, wyjadę z miasta, zapomnę o Shigarakim, Złoczyńcach, Bohaterach i zacznę wszystko od korzeni, jeszcze raz?
Ewentualnie, i tak nie mam przecież już dla kogo żyć. Tomura mnie nienawidzi, rodzina uznała mnie za zmarłego. Chociaż nie, stój. To moje rodzeństwo myśli, że zginąłem.Pamiętam jak dziś dzień, w którym uciekłem z tego domu wariatów. Wszyscy spali, gdy zaś wyskoczyłem przez okno w swoim pokoju, ten stary choleryk jakimś cudem mnie usłyszał. Otworzył wtedy okno w sypialni i patrzył na mnie surowo, ja zaś odwróciłem głowę i biegłem przed siebie ze łzami. Matka odeszła od nas po przykrym incydencie z moim bratem, choć prawdą było, iż to ojciec wywiózł ją do psychiatryka. Szkoda, że sam się tam nie został, sądząc po tych wszystkich krzywdach i sińcach, jakie mi co dzień załatwiał. W dniu ucieczki nie miałem więcej niż 12 lat.
Na dzień dzisiejszy moje serce nie ma powodu do dalszego bicia. Bo po co?
Chociaż... Poprawka, on nim był... BYŁ.Śmieszne. Jeden wieczór, jeden gest, by zawalić sobie sklepienie przyszłości na głowę. Bez sensu.
Nastawiony na myśli o powieszeniu się z dala od miasta, lub też spalenia się żywcem, wstałem i podszedłem pod schody. Tak czy tak, samobójstwo oznaczało by tylko moją nieudolność. Nikt nie znałby prawdy, tylko przekonanie, że się poddałem czemuś wbrew pozorom codziennemu. Byłem rozdarty. Gdy odejdę, być może niechcący pociągnę do załamania, i tak już słabego psychicznie, Shigarakiego. Istniałaby możliwość, że sobie coś poważnego zrobi z mojej przyczyny, a tego za żadne skarby świata nie chcę. On jest moją jedyną gwiazdą na niebie, jedynym słońcem, w które szczęśliwie mogę patrzeć. Wewnętrznie odczuwam pewną potrzebę ochrony tej niedorosłej latorośli. Bronił bym
Tomury niczym swego księcia, choćbym miał na tym ucierpieć. Dla mnie nadal liczy się tylko on, i nic poza tym!Wtem usłyszałem huk drzwi na piętrze. Momentalnie zerwałem się i wbiegłem na górę. Rozejrzałem się szybko, dostrzegając uchylone drzwi łazienki, w której ktoś ewidentnie wymiotował. Wszyscy jednak do tej pory byli przecież na dole. Oprócz niego.
Pchnąłem drzwi, moim oczom ukazał się klęczący przy toalecie Shigaraki, z pochyloną głową. W mgnieniu oka odgarnąłem włosy z jego twarzy, by mu choć trochę pomóc. Podtrzymałem go, by się nie zapadł, i czekałem, aż zapewne alkohol przestanie go tak męczyć.
CZYTASZ
Jeszcze Jedno Słowo [SHIGADABI]
Fanfiction''Żywili do siebie czystą nienawiść. Można by rzec, iż się wręcz ledwo co tolerowali... Jednakże... Wystarczyło parę zrządzeń losu, by ta dwójka odnowiła pędy swoich relacji. Nikt by się tego nie spodziewał, nawet sam Shigaraki... '' (cytat z fragme...