Jak to jest, że próbujemy uciec od łańcuchów, które mamy mocno przytwierdzone do serc?
Nazywają się problemy. I nie ma sposobu, by ich uniknąć.
Jeśli ich nie rozwiążemy, wnikną do naszych serc i umysłów, podróżując przez żyły i zatruwając całych nas. A potem nie dają spokoju. Stają się częścią nas, czymś, co sprawia, że już nigdy nie będziemy tacy sami.
I bolą, och, jak bardzo bolą.
Czułem, że nie zrobiłem wystarczająco dla Rue. Kiedy zdenerwowanie jej wyjazdem odpuściło, dopadła mnie agonia. I to było tak cholernie krzywdzące. To poczucie, że mogło się zrobić więcej, widzenie zamglonych ścieżek, którymi można było podążyć.
Taniec złamanego serca jest ostatnią, desperacką próbą odnalezienia marnych resztek pozytywnych emocji, rozbudzenia ich i cichego szeptania „będzie dobrze". Ale gdy coś jest złamane, logicznym jest, że stabilne być nie może.
Moje skruszone serce wolało „Ewelein".
Bo ona mogła mi pomóc zapomnieć i, jak myślałem, uciec od problemów. Ale przecież się nie da! Jednak byłem tak rozżalony i łaknący odzyskania zaginionej miłości...
Gdy jako dzieci bawimy się drewnianymi mieczami, wyobrażamy sobie dzielnych wojowników i prawdziwe oręże, którym się posługujemy. Gdy jesteśmy głodni, a mamy do zjedzenia suchy chleb, wyobrażamy sobie, że spożywamy nasze ulubione przysmaki.
Oszukiwanie rzeczywistości na własną korzyść jest okrutne, ale daje ulgę. Chwilową.
Dlatego gdy widziałem uśmiech Ewelein, wyobrażałem sobie Rue. Kiedy trzymałem ją w ramionach, myślałem o Rue.
Ten miraż trwał prawie trzy miesiące, aż do dnia, w którym Taenmil przywlókł do pokoju prawie martwego Xylvrę.
Chowaniec skomlał i patrzył na mnie smutnymi oczami, z których spływały małe łzy, niemal od razu zamieniające się w kryształki lodu.
- Wróciłeś sam? Gdzie Rue?
Na dźwięk jej imienia zawył przeraźliwie i zaczął trącać moją dłoń pyskiem.
Wtedy Przeznaczenie weszło w słowo Przypadkowi.
Natychmiast zrozumiałem, że muszę odnaleźć Rue - bo jest w ogromnym niebezpieczeństwie. Czułem bicie swojego serca w gardle, a płuca jakby się zmiejszyły. Pospiesznie chwyciłem torbę, wrzuciłem do niej kilka eliksirów, bandaże i suchy prowiant, który zawsze trzymałem na szafce. Podniosłem umierające stworzenie i wybiegłem z pokoju.
- Cholera, co mu jest? I gdzie ty się wybierasz?! - czarnowłosy, wysoki mężczyzna wpadł na mnie, wychodząc ze spiżarni.
- Northcott - podałem wampirowi drążącego Xylvrę. - Nevra, coś jej się stało.
Droga do Balenvii zwykle trwa parę dni. Z pomocą najlepszego Shau'kobowa, jakiego znałem, udało mi się ją pokonać, zanim księżyc przejął niebo. Nie zwalniałem ani na chwilę, ignorowałem każdy podejrzany dźwięk i zadrapanie. Przedzierałem się przez gąszcz krzewów, przepływałem najbardziej rwące rzeki i najchłodniejsze strumyki. A to wszystko dlatego, że przed oczami miałem jej zapłakaną twarz i bezbronność w szarych oczach.
Minął dzień i noc. Przysypiałem na grzbiecie wycieńczonego chowańca. Shau'kobow nie dawał już rady - zatrzymał się i padł na ziemię, zrzucając mnie ze śliskiego grzbietu. Przez niekrótki moment leżałem na ziemi, zaciskając ciężkie powieki. Gdy się ocknąłem, wcześniej pomarańczowe niebo było już błękitne. Wysokie stworzenie długim dziobem skubało liście z drzewa nieopodal. Na moje szczęście wylądowaliśmy tuż przy strumyku, z którego wodę wypiłem tak szybko, że zacząłem się krztusić.
CZYTASZ
KINTSUGI; eldarya, ezarel
FanfictionWypadki chodzą parami, światem rządzi Przypadek, a Rue Northcott ma kieszenie pełne tajemnic i zielony aparat.