W pewnym momencie miarą upływającego czasu były dla mnie nasze spotkania. Minęło dwanaście spotkań, zanim Rue zdecydowała się bardziej przede mną otworzyć. Już wcześniej poznałem prawdziwą ją - gadatliwą, mądrą i współczującą dziewczynę, ale nie pisnęła ani słowem o swojej przeszłości, ani o Blanche.
Nastał jednak dzień, w którym dostatecznie mi zaufała.
- ...Tak jak ten cały Apollo. Wszyscy na Ziemi wiedzą, że był bogiem piękna, muzyki, prawdy i tak dalej, ale nikt ci nie powie, że był również bogiem zarazy i gwałtownej śmierci. Po prostu - podciągnęła kolana do klatki piersiowej, oplotła je ramionami i wsparła na nich podbródek - na Ziemi lubili kłamać. Oni okłamywali nawet samych siebie, rozumiesz? A czasami... czasami bawili się tymi kłamstwami. Jak mój ojciec.
Wbiła wzrok w falującą powierzchnię morza. Dzień był bardzo pogodny i aż przykro było mi patrzeć na to, jak słońce powoli ustępuje miejsce księżycowi.
- To zdjęcie, które widziałeś... Blanche miała wtedy piętnaście lat. Zawsze była taka drobna... Ona była pierwszym dzieckiem mojego ojca. Blanche bardzo go kochała, jeśli ona w ogóle potrafiła kochać. Od dziecka miała problemy z psychiką... nigdy się nie dowiedziałam, jakie, ale jej matka cierpiała na to samo. Ojciec chyba miał ich dość, więc zaczął romansować z jakimiś kobietami. Niestety popełnił błąd i oto jestem... - przytuliła mocniej swoje kolana i zamknęła oczy. - One obie mnie nienawidziły od początku. Ona ciągle to mówiła. Powtarzała, że chciały mnie zabić, ale ojciec im nie pozwalał. Widział we mnie za dużo swoich cech. Wiem, że nie mogły kochać kogoś, kto był dzieckiem osoby, której nienawidziły... ale byłam małą dziewczynką, która potrzebowała miłości.
Słyszałem, doskonale słyszałem, że ciężko jej o tym mówić i każde słowo jest jak połykana żyletka. Niektóre słowa dusiła w sobie kilka albo kilkanaście sekund, zanim w ogóle je wypowiedziała, a zamknięte oczy chroniły ją przed wybuchem płaczu. Przesunąłem się bliżej i delikatnie objąłem ją ramieniem, a ona od razu wtuliła się w moją klatkę piersiową.
- Dziękuję, Ezarel, tak bardzo dziękuję... - uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy to usłyszałem.
Sprawiała, że moje serce miękkło.
- Spokojnie, nie musisz się tak spieszyć. Poukładaj sobie wszystko w głowie. Ja tu jestem i mogę czekać ile tylko chcesz.
- Matka Blanche zginęła w wypadku. Obwiniała o to wszystkich, dosłownie wszystkich... kochankę taty, czyli moją mamę, starą sprzątaczkę, sędziwego ogrodnika i nawet mnie. Zrobiłam to zdjęcie, kiedy wróciła z cmentarza. Często tam chodziła... martwiłam się o nią. Kochałam ją. Kochałam ją tak, jak godzina kocha sekundy, motyl swoje skrzydła, artysta swoje najwspanialsze dzieło - zamknęła oczy i minęło kilka długich minut, podczas których gładziłem jej czarne włosy, zanim kontynuowała. - Zapowiadało się na burzę, a Blanche zwykle siedziała w domu, kiedy nie świeciło słońce. Ona ciągle przesiadywała w łazience albo u siebie w pokoju, robiła sobie maseczki i inne takie... typowo dziewczęce sprawy... Gdy ją sfotografowałam, odwróciła się i mnie zauważyła. Chciałam z nią porozmawiać... ale nie chciała słuchać. Krzyczała... tak głośno...
- Spokojnie, Rue. To przeszłość.
- Doskonale o tym wiem. Ale Przeszłość nie daje mi spokoju. Jest jak potwór z tysiącem macek, który prześladuje mnie w snach i dopada wtedy, kiedy jestem pozostawiona sama sobie. I za każdym razem, kiedy go widzę, zauważam więcej i więcej tych ohydnych odnóży, a z każdym kolejnym TO staje się bardziej przerażające.
Nasze głębokie i zsynchronizowane oddechy stały się tym, co jeszcze bardziej nas zbliżyło. Czuć jej opadającą i unoszącą się spokojnie klatkę piersiową tuż przy mojej, móc podziwiać ostatni występ wtorkowych słonecznych promieni, które wdzięcznie tańczyły na morzu, było dla mnie tak niesamowicie satysfakcjonujące i miłe.
- Nie jesteś taka głupia - stwierdziłem.
Ona była inna - inna w mój sposób, dlatego doskonale wiedziała, że tak naprawdę powiedziałem „jesteś niesamowicie inteligentna". I ja wiedziałem, że ona wie.
- Nikt nie jest głupi - „tylko dlatego, że myślimy podobnie. Mądrość to pojęcie względne".
- Nevra.
Ale były też takie chwile, w których śmianie się z mojego przyjaciela, używającego do myślenia czegoś innego niż głowy, nie miało absolutnie żadnego ukrytego znaczenia.
- Nevra... Hm, Nevra po prostu myśli inaczej.
- Mówiąc „inaczej" masz na myśli w ogóle, prawda?
- Och, Ezarel... Nieładnie śmiać się z przyjaciół.
CZYTASZ
KINTSUGI; eldarya, ezarel
Fiksi PenggemarWypadki chodzą parami, światem rządzi Przypadek, a Rue Northcott ma kieszenie pełne tajemnic i zielony aparat.