dwa; orlik.

452 45 6
                                    

Od zawsze w jakiś dziwny sposób ciągnęło mnie do odrębności.

Ciekawiła mnie inność. Bo z nią zawsze wiązał się jakiś powód, czasami głęboko ukryty, albo sytuacja, również skryta gdzieś daleko w sercu.

To niezmiernie zabawne, jak ta osobliwa dziewczyna z Ziemi łatwo i niepostrzeżenie przejęła moje myśli.

Była po prostu intrygująca. Bo była inna.

Gdzieś podświadomie ustanowiłem sobie niełatwy cel, znaleźć powód jej zachowania - a to dopiero było inne! Nigdy nie widziałem jej uśmiechniętej, a to tylko jeden z wielu powodów. Nie robiła tego, jednak z pewnością nie nazwałbym jej smutną. Nosiła wieczną maskę obojętności, jednocześnie ujawniając cechy naprawdę empatycznej i inteligentnej osoby. Nie wtrącała się w nie swoje sprawy, ale starała się pomagać we wszystkim, w czym tylko mogła.

Och, Rue zawsze była pełna absurdalnych sprzeczności!

Czasem jej zachowanie okropnie mnie irytowało.

Miała coś ugotować? Oczywiście, bez problemu, nawet jeśli wyglądała tak, jakby miała paść na twarz i po prostu zasnąć na podłodze. Przypilnować dzieci? Jasne, chociaż niektóre płakały na jej widok.

Swoją drogą, to było strasznie niesprawiedliwe. Owszem, Rue nie była szczególnie piękna ze swoją podłużną twarzą, za dużym, spiczastym nosem i w dziwny sposób skośnymi oczami, ale nie było jej winą, że jej twarz szpeciła ogromna blizna po oparzeniu. To też mnie zaintrygowało. Chciałem poznać historię tej rany.

I naprawdę próbowałem być miły, tak, jak potrafiłem. Choć opinia elfa-gbura wcale mi w tym nie pomagała, to próbowałem się do niej zbliżyć. Ale mnie ignorowała. Frustrowało mnie to do granic możliwości i miałem dość, kiedy po raz kolejny nie odpowiedziała na moje pytanie. To stało się punktem kulminacyjnym. Emocje, które kotłowały się w mojej głowie, tak sprzeczne, jak ta dziewczyna, w końcu wymknęły się spod kontroli.

Wtedy pierwszy raz na nią nakrzyczałem. Spodziewałem się reakcji na wyzwiska i chwyciłem się tych szyderstw jak koła ratunkowego, nadziei, że wreszcie ze mną porozmawia. Jednak ona nie zareagowała.

Co najbardziej mnie zdziwiło? Nie wpłynęło to na nią całkowicie. Tak, jakby natychmiast wymazała to zdarzenie z pamięci. Żyła jak poprzednio, pomagała wszystkim i przepraszała za wszystko.

Uważałem to za najbardziej żałosne w jej charakterze.

Mijały miesiące, a ona coraz lepiej radziła sobie w naszym świecie. Opanowała nasz daleki od prostego język pisany i powoli wchodziła w prawie bezkresny świat alchemii, który ja znałem prawie na pamięć i właśnie w nim miałem wytoczone te najbezpieczniejsze i najbardziej komfortowe ścieżki. Bałem się, że zburzy mi moje drogi. Zakłóci spokój.

Więc wtedy szydzenie z niej stało się swego rodzaju mechanizmem obronnym, a nie tylko kołem ratunkowym.

Utrudniałem jej życie jak tylko mogłem, ale ona wciąż uparcie dążyła do nieznanego mi celu. Wiedziałem jednak, że jednym z punktów, który musi spełnić po drodze, jest opanowanie alchemii. Nie chciałem jej na to pozwolić.

Pewnego dnia, już ze zbyt wielkiej desperacji, zacząłem szydzić z jej imienia.

- Rue, twoje imię jest okropne. Jest strasznie dziwne i brzmi jak dla mężczyzny. Jest ohydne. Ktoś zniszczył ci tym życie.

Wzdrygnęła się, a fiolka w jej dłoniach zadrżała. Zauważyłem, że trafiłem w czuły punkt, ale byłem tak głupi, że się tym nie przejąłem.

- Tego nawet nie da się zdrobnić. Jest beznadziejne - zajrzałem do jej kociołka i, tak jak się wtedy spodziewałem, popełniła drobny błąd. Zmierzyłem ją krytycznym wzrokiem. - Chociaż to prawie tak, jak ty.

Byłem tak głupi, tak dziecinny, tak ślepy...

Zachowałem się jak okrutny drapieżnik, który znalazł najczulszy punkt swojej ofiary i wykorzystywał go jak najlepiej potrafił. Żeby zniszczyć, zabić.

- Wytłumacz mi, dlaczego to tak tępo brzmi.

Osiągnąłem sukces, bo wreszcie na mnie spojrzała. Ale nie czułem satysfakcji, tylko bezkresny wstyd i żal.

Przygryzła wargę tak mocno, że przerażający, wąski i czerwony strumyczek mozolnie spływał po jej brodzie. Jej oczy były przysłonięte łzami i pełne bólu. Były zniszczone.

Było mi tak wstyd, tak bardzo wstyd... nie wiedziałem, czy to ja ją tak bardzo zraniłem, czy wydobyłem jej bolesne wspomnienia, ale i tak czułem się z tym okropnie.

Przestaliśmy ze sobą rozmawiać, chociaż wcześniej i tak było to absolutne minimum.

Unikała mnie, ale zdołałem zaobserwować, że trzyma się od wszystkich z daleka. Jakby bała się przebywać chociaż metr od nich.

Jej strach krzyczał do mnie prosto w twarz, że wiele przeżyła i że strasznie ją to zraniło. Ale nie potrafiłem okazać jej wsparcia.

Głupiec, och, co za głupiec.

KINTSUGI; eldarya, ezarelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz