- Ben, ty na pewno nie jesteś chory? Jakaś gorączka, czy inne paskudztwo? - pytam, z niepokojem oglądając poczynania przyjaciela. Gdy dostrzegam czerwone wypieki na jego policzkach, bez wahania przyciskam swoją dłoń do jego czoła. Niestety, to nie gorączka, a raczej mózg mu się zagotował od jego głupoty, a na to nie mogę nic poradzić.
- Co ty bredzisz, Molls - wzdycha chłopak, ze zrezygnowaniem ściągając moją rękę ze swojej twarzy. - Ja mówię serio! To najlepszy pomysł, na jaki kiedykolwiek ktoś mógł wpaść!
- Yhym - mamroczę z zirytowaniem, poprawiając mu mankiety koszuli. - Rzuć się pod samochód, efekt będzie ten sam.
- To co mi radzisz jako przyszły doradzca? - pyta, zakładając ręce. Unosi brwi do góry w geście rzucającym wyzwanie. Na odpowiedź nie musi wcale długo czekać.
- Ja, jako twój przyszły doradzca - zaczynam, z zacięciem wiercąc dziurę spojrzeniem w Benie. - Radzę ci, żebyś wybił sobie ten pomysł z głowy, bo inaczej mnie popamiętasz.
Blondyn spuszcza wzrok. Czyżby poszło mi szybciej niż przypuszczałam? Zwykle przymykam oko na jego durne pomysły, ale tym razem grubo przesadził. Przyprowadzić dzieci Potępionych do Auradonu! Wolne żarty! Nie bez powodu są potępione, ale jak widać, na Benie nie robi to żadnego wrażenia.
- I tak to zrobię - oznajmia tonem pięciolatka po chwili ciszy. - Molly, to najlepsze, co mogę dla nich zrobić! To też są moi poddani.
Zaciskam szczękę i wywracam oczami. Za jakie grzechy od tylu lat muszę się z nim użerać? Momentami czuję się jak jego druga matka, a nawet gorzej.
- Tak? - pytam ironicznie, niemal parskając śmiechem. Obcinam wystającą nitkę od garnituru Bena, po czym nonszalancko opieram się o stół. - To porozmawiaj z rodzicami, będą skakać z radości aż do nieba. Nie wiem kochaniutki, czy jesteś tego świadomy, ale nie jestem twoją matką. Ale wiesz? Jak padnie na zawał, chcę wiedzieć pierwsza.
Po czym wychodzę, trzaskając drzwiami do komnaty Bena. Jestem zła na siebie, że odpuściłam, ale może król Adam przemówi temu... człowiekowi do rozumu. Jeszcze dobrze nie zaczęłam z Benem współpracować, a już mam go serdecznie dosyć. Po dzisiejszej rozmowie najchętniej udusiłabym go gołymi rękami i nawet z radością bym się przyznała - wszystkim ulży. No, może nie Audrey.
Zdecydowanie muszę się przejść, inaczej stanie się komuś krzywda. Jeśli kolor ma definiować człowieka, to doskonale dobrano mi kolor włosów. Jedyny minus to to, że każdy z daleka jest w stanie mnie rozpoznać - jak ruda, to oczywiście musi to być Molly. Otwieram potężne drzwi wyściowe, a chłodny powiew wiatru oczyszcza mój umysł. Siadam przy fontannie i maczam dłoń w nieskazitelnie czystej wodzie. Mimowolnie powracam myślami do rozmowy z Benem - żeby mnie ten gamoń czasem posłuchał! Życie byłoby o wiele łatwiejsze. Mam nadzieję, że jak zostanie królem to nie zrujnuje Auradonu w trzy dni.
Po drodze do mojego pokoju zgarniam swojego zwierzęcego ulubieńca - Starego. Nawet nie siadam wygodnie na łóżku, a słyszę natarczywe pukanie do drzwi. Z zirytowaniem, i nie szczędząc sobie różnych epitetów, otwieram drzwi, a gdy dostrzegam tam twarz Bena, zatrzaskuję mu je przed nosem, zanim zdąży się odezwać. Gdy ponowie rozlega się pukanie, kopię drzwi, aby dać chłopakowi do zrozumienia, że nie mam ochoty z nim rozmawiać.
- Co ty chcesz? - wykrzukuję, przekręcając klucz w drzwiach, aby Ben przypadkiem nie wlazł.
- Och nic - odpowiada pośpiesznie. - Tylko tak sobię myślę, że...
Nieeee, ja go poważnie ukatrupię.
Hejka, jak widzicie lekko zmieniłam treść rozdziału, z pozostałymi zrobię to samo (nie będę ich usuwać, zmiany są czysto kosmetyczne - zachowałam wszystkie wydarzenia z rozdziału) dla czystego sumienia. Dziękuję za 400 obserwujących, love u 💛 miłego wieczoru🤗
CZYTASZ
Chocolate cookie▪Carlos▪
Fanfiction🍪W duecie Ben - Molly, to zdecydowanie dziewczyna była osobą odpowiedzialną za przyjaciela - nie bez powodu Ben wybrał ją jako swoją przyszłą królewską doradczynię. Jednak nie wszystkie rady i zalecenia Molly zgadzały się z osobistymi przekonaniami...