- Przyznam, brakowało mi tego, mój ty kochaniutki - mówię beztroskim tonem, układając się wygodniej na obszernej kanapie w moim pokoju. Ben otacza mnie ramieniem i przyciąga do siebie, aby się przytulić przez kilka sekund. Poprawiam poduszki i koce, a Ben sięga po pilot od telewizora, aby go włączyć.
- Mi też, Molly - odpowiada ze szczerym uśmiechem. Chwilę się siłuje z włączeniem telewizora, po czym z powrotem opada na kanapę i patrzy się na mnie w zamyśleniu. - Ostatnie sprawy pochłonęły sporo naszego czasu, mam wrażenie, że cały zamek stanął na głowie.
Ben śmieje się krótko, jednak po minucie poważnieje. Przeczuwam, że chce powiedzieć mi coś ważnego, więc siadam wygodniej i uśmiecham się do przyjaciela w zachęcającym geście.
- Wiem, co o nich myślisz Molly, co wszyscy o nich myślą - mówi z iskierkami w oczach. Z moich ust wydobywa się nieplanowane westchnięcie. Ta rozmowa nie mogła nas ominąć. Ale czy jest ona warta zmarnowania całego wieczoru, wspólnie spędzanego czasu, którego nie mieliśmy od x czasu? - Chciałbym, żebyś to zrozumiała i...
- To nie tak, Ben - przerywam mu i kładę jedną z dłoni na kolanie przyjaciela, aby zwrócił na mnie maksimum swojej uwagi. - Ja wiem, że masz dobre serce. W sumie nie znam nikogo, kto miałby bardziej szczere intencje od ciebie.
Kąciki ust Bena unoszą się na moment, po czym z powrotem opadają, a atmosfera w pokoju staje się nieprzyjemnie ciężka. W głowie czuję straszną pustkę, nie wiem co mogę powiedzieć Benowi, ani też ile mogę powiedzieć, bo nie mam serca się z nim kłócić. Wzdycham ciężko i postanawiam kontynuować, choć ze świadomością, że stąpam po naprawdę kruchym lodzie.
- Słuchaj, Ben. To nie tak, że chcę cię w jakikolwiek sposób ograniczać, czy podważać twoje kompetencje, ale się po prostu martwię o ciebie. Widzę, że chcesz wierzyć, udowodnić mi, twojej mamie, tacie, Audrey, a także całemu królestwu, że te dzieciaki można zmienić. Ale to wcale nie jest takie proste. Oni całe życie dorastali w tym syfie na Wyspie Potępionych, nie zaznali tam nic dobrego, nie rozumieją tych dobrych emocji, może nawet nie wiedzą, że takie są...
Ben spuszcza głowę i przez dłuższą chwilę milczy; zapewne zastanawia się nad odpowiedzią, dlatego nie mówię nic więcej i cierpliwie czekam, aż Ben zbierze myśli i będzie w stanie znaleźć logiczną odpowiedź na swoje poczynania.
- Dobrze, ja ciebie wysłuchałem, więc błagam, ty też mnie wysłuchaj, Molly - mówi z nieznanymi mi ognikami w oczach, jakby ta sprawa ważyła o jego przyszłości. - W tym co mówisz, jest wiele prawdy, ale ja spoglądając na nich każdego dnia widzę, że gdzieś tam na dnie ich serc jest coś dobrego, ale potrzebują naszej pomocy, aby to wydobyć. Choćby taki Carlos, Stary jest nim zachwycony. Czy ktoś, komu ufają zwierzęta może być zły do szpiku kości?
Śmieję się nerwowo, zagryzając wargę. Przyznaję w myślach mu rację, co do punktu z psem. Ale Carlos jest tylko jeden, a co z resztą?
- Molls - podnoszę wzrok na przyjaciela, a on uśmiecha się pod nosem, widząc narastające we mnie wątpliwości. - Ja... Nie oczekuję, że zostaniesz ich najlepszą przyjaciółką, czy coś, ale marzę o tym, żebyś chociaż spróbowała im okazać odrobinę dobra. Jeśli ktoś potrafiłby wpłynąć na nich to tylko ty.
- Ja? - przerywam, nie kryjąc zaskoczenia. Ale zanim zdążę zadać kolejne pytanie, Ben kontynuuje swój wywód z coraz szerszym uśmiechem.
- A kto inny? Myślę, że we dwójkę możemy kompletnie ich odmienić. Nikt nie potrafi tak dobrze wspierać i pomagać bezinteresownie jak ty. Jeśli będziemy im okazywać dobroć, wzbudzimy ich zaufanie, myślę, że ten pomysł może się udać. Dlatego Molly błagam, zrób to dla mnie. Spróbuj dać im szansę, spróbujmy, bez ciebie to się nie uda...
CZYTASZ
Chocolate cookie▪Carlos▪
Fanfic🍪W duecie Ben - Molly, to zdecydowanie dziewczyna była osobą odpowiedzialną za przyjaciela - nie bez powodu Ben wybrał ją jako swoją przyszłą królewską doradczynię. Jednak nie wszystkie rady i zalecenia Molly zgadzały się z osobistymi przekonaniami...