🍪Rozdział 5🍪

483 32 15
                                    

- Spokojnie, Molly, pomogę mu - och Ben, świetnie, tylko szkoda, że jak zawsze to ja muszę cierpieć.

Stoję przed lustrem, nerwowo czesząc swoje rude loki, co chwilę ciężko wzdychając. Uwielbiam Bena i podziwiam jego chęć bezinteresownej pomocy, lecz nie każdy zasługuje na wieczne miłosierdzie. Jednak Ben to mój najlepszy przyjaciel, więc poprawiam jedwabny pasek przy sukience i wychodzę z pokoju.

- Hej, a ty co tutaj robisz? - pytam, kucając nad niewielkim brązowym kundelkiem z przydługą sierścią. Drapię pieska po brzuchu, śmiejąc się z wydawanych przez niego odgłosów. - Idziesz ze mną?

Stary przez chwilę siedzi w milczeniu i przypatruje się mi z przechylonym łebkiem, lecz chwilę później zaczyna machać energicznie ogonem i kręcić się w miejscu. Jeśli to nie oznacza zgody, to co ją ma oznaczać?

Na dworze jest piękna pogoda. Uśmiecham się jeszcze szerzej czując ciepłe promienie słońca oraz lekki wietrzyk na policzkach. Wszystko wokół zdaje się być czymś niesamowitym i niezmiernie pięknym, a ja się czuję, jakbym podziwiała to wszystko pierwszy raz w życiu. W oddali, na boisku szkolnym, dostrzegam dwie sylwetki, które bez wątpienia należą do Bena i Carlosa.

- Chodźmy do chłopców - mówię do Starego, który szczeka radośnie i zaczyna truchtać w stronę boiska. Chwilę obserwuję Bena pokazującego ręką poszczególne sektory boiska, po czym spokojnym krokiem zmierzam w ich stronę. Oczywiście jak zawsze coś musi pójść nie tak.

- Dobrze, Carlos, wystarczy! Stój! - wrzeszczy Ben, z przerażeniem patrząc to na mnie, to na psa truchtającego w stronę lasu, w którym zniknął Carlos. Wyklinając siebie w duchu, zaczynam biec w stronę Bena, który niewiele czekając, łapie mój nadgarstek i ciągnie w stronę ścieżki. Droga zdaje się robić mi na złość i dosłownie co chwilę się potykam o najróżniejsze kamienie i wystające gałęzie. - Szybciej, Molls!

- A daj ty mi spokój - warczę w odpowiedzi, cudem unikając spotkania pierwszego stopnia z leśną ściółką. Może kiedyś się nauczę dobierać odpowiednie obuwie do odpowiednich zajęć. Może. - Błagam... Ben... stój... zawał!

Zatrzymuję się gwałtownie, a nadal biegnący Ben ciągnie mnie do przodu. Tak, upadliśmy oboje. I niestety nie, temu gałganowi nic się nie stało. Szkoda. Cóż... może następnym razem się uda.

Leżę na ziemi jak długa, ale nawet nie mam siły się podnieść. Jedynie przewracam się na plecy i oglądam korony drzew, gdzieniegdzie poprzetykanych błękitem nieba, ciężko dysząc. Już nic mnie nie obchodzi. Mogę tak zostać przez następne dwadzieścia lat, bylebym nie musiała wstawać.

Kładę dłoń na brzuchu i całą wolę skupiam na uspokojeniu oddechu. Chociaż raz czuję się w jednym procencie tak, jak opisują panie z nagrań relaksacyjnych. Jesteś jak kwiat lotosu na łonie natury. Jeśli kwiat lotosu czuje się jak rozmemłana glizda, to wszystko jak najbardziej się zgadza.

Kiedy czuję się już w pełni zintegrowana z ziemią, Ben wyciąga rękę w moją stronę i wprawnym ruchem pociąga mnie w górę. Odrzucam włosy do tyłu, nieudolnie próbując wytrzepać z nich chociaż maleńką część piasku. Jednak dostrzegam nieduży brązowy kształt kilkanaście metrów dalej. Tym razem to ja ciągnę Bena w kierunku drzewa, przy którym widziałam owy kształt. Mam nadzieję, że to Stary, bo, przyznam szczerze, ostatnie na co mam dzisiaj ochotę, to włóczenie się po starym lesie i szukanie psa (no i tego chłopaka z Wyspy Potępionych, bo Ben mi nie da żyć).

- Całe szczęście to ty! - wykrzykuję, podbiegając do brązowej kulki, która zaczyna wesoło podskakiwać i kręcić się wokół własnej osi. - No chodźże tu, mały cwaniaczku!

Błyskawicznie podnoszę Starego z ziemi i przytulam do piersi. Pies piszczy cicho z zadowolenia i liże mnie po policzku. Od razu się uśmiecham i przytulam jeszcze mocniej do siebie zwierzaka. Jednak samo przytulanie psiaka to zdecydowanie za mało, więc zaczynam drapać Starego za uszami.

- Ta bestia nic ci nie zrobi? - momentalnie prostuję się jak struna na niespodziewany dźwięk. Rozglądam się nerwowo wokół siebie, szukając jego źródła. W końcu Ben wskazuje ręką gałęzie znajdujące się jakiś metr nad moją głową, którą zadzieram. I faktycznie. Na tejże gałęzi siedzi nasza druga zguba z czystym przerażeniem wymalowanym na piegowatej twarzy.

- Tak, połknie mnie w całości i wydali w krzakach - odpowiadam sarkastycznie, wywracając oczami. Chłopak chyba tego nie wyczuwa, bo wybałusza oczy jeszcze bardziej i sięga po gałąź wyżej.

- Molls - Ben spogląda na mnie twardo, mówiąc wolno i dosadnie. Rozumiejąc sugestię przyjaciela, szybko mamroczę krótkie przeprosiny. - Kto ci naopowiadał takich bzur, Carlos?

- Jak to kto? Mama - przerażenie na twarzy chłopaka stopniowo ustępuje niemałemu zdziwieniu. Z ciekawością spogląda w moim kierunku, nie spuszczając wzroku z wiercącego się pieska.

- Jedyne, co ci ten słodziak może zrobić to skraść serce, co nie Stary? - mówię, drapiąc zwierzaka po brzuszku, a w odpowiedzi dostaję mokrego buziaka w policzek od zadowolonego psiaka.

Carlos nieznacznie zbliża się w naszą stronę, zapewne, aby przyjrzeć się lepiej Staremu.

- Nie wygląda groźnie - mówi ostrożnie, oglądając psa z coraz większym zainteresowaniem. - A na pewno nie tak, jakby miał mnie połknąć i wydalić w krzakach.

Śmieję się niezręcznie, przelotnie spoglądając na chłopaka. To właśnie w tamtej chwili uświadamiam sobie brutalną prawdę. Książę Benjamin Florian ma rację. Dzieci nie powinny płacić za grzechy rodziców, a my zdecydowanie nie powinniśmy na nich patrzeć przez pryzmat nieprzyjemnych doświadczeń z ich rodzicami. Carlos zdecydowanie nie wygląda na złego gościa, który tylko czeka na dobrą okazję do wyrządzenia szkody w Auradonie. Chyba po raz pierwszy dostrzegam jego prawdziwą twarz nieco zagubionego, ale na pewno cudownego chłopca.

- Chcesz pogłaskać? - pytam, a gdy Carlos kiwa twierdząco głową, Ben zabiera z moich rąk czworonoga i podchodzi do chłopaka, który szybko i wprawnie ześlizguje się z drzewa. Niepewnie wyciąga dłoń w stronę Starego i muska go za uchem. Dopiero po chwili nabiera on odwagi i zaczyna głaskać psa z ogromnym uśmiechem na twarzy.

- Mogę wziąć go na ręce? - chociaż Stary nie ma żadnych problemów z ufnością wobec obcych ludzi, jeszcze nigdy nie widziałam, żeby aż tak szybko zaczął kogoś lizać po twarzy. - Jaka z ciebie urocza psinka.

Mimowolnie na mojej twarzy pojawia się uśmiech, a wewnątrz czuję się, jakbym się roztapiała. Mogłabym się przyglądać tej scenie w nieskończoność, jednak Ben szturcha mnie w ramię. Kiwam głową i odchodzę razem z chłopakiem.

- Aż chce mi się powiedzieć coś w stylu A nie mówiłem, ale się powstrzymam - rzuca beztrosko Ben, chowając ręce do kieszeni spodenek. Uśmiecha się od ucha do ucha, za co mam ochotę go zdzielić po głowie. Nie znoszę, gdy Ben ma nawet ułamek racji w jakiejkolwiek sprawie.

- Nie bądź taki hop do przodu, bo cię sznurówki wyprzedzą - mówię, ze zrezygnowaniem wywracając oczami. Ostatnie, czego bym życzyła Benowi, to źle, ale faktem jest to, że oprócz Carlosa w Auradonie przebywa jeszcze trójka nastolatków z wyspy, a los raczej nie przewiduje następnych trzech wygranych kuponów na loterii.

Chocolate cookie▪Carlos▪Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz