A song to say goodbye, part 2

333 20 0
                                    

Nie zdążam na samolot. Biletu zwrócić nie mogę, bo nie umarł mi nikt z najbliższej linii pokrewieństwa. Nie, śmierć kochanka się nie liczy. Nie, nie zrobią dla mnie wyjątku.

Nie stać mnie na drugi bilet. Długo zbierałem na ten, ledwo się udało. Opuszczam lotnisko i z bezradności odpalam papierosa.

Kurt ewidentnie ma wyrzuty sumienia; to on mnie tu przywiózł i upiera się, że zawiezie mnie jeszcze do szpitala. Nie oponuję. W drodze to on przerywa milczenie.

– Przepraszam, że cię uderzyłem. – Głos ma drżący, jakby w każdej chwili mógł się rozpłakać. – Wiem, że to nie twoja wina, nie mam do ciebie pretensji...

Mimo tych słów, jestem przekonany, że mnie obwinia. Wyłączam się więc i już go nie słyszę.

Gdybym był zdolny do odczuwania zazdrości, prawdopodobnie przeszkadzałoby mi romansowanie z zajętymi facetami, a wtedy nic nie potoczyłoby się tak, jak to się stało. Nie mówię tego jednak Kurtowi. Sam też staram się o tym nie myśleć.

Zgodnie z moimi przypuszczeniami, w szpitalu okazuje się, że wszystko z moją głową w porządku. Nie mam wstrząsu mózgu ani innych niebezpiecznych powikłań.

Ale skoro wszystko z nią w porządku, dlaczego pojawia się ten cholernie znajomy ból?

~~

Po powrocie do mieszkania piszę do brata, pytając, czy mnie poratuje. Jest lekko zdziwiony faktem, że się odzywam. Po śmierci rodziców oddaliliśmy się od siebie. Nie rozmawiamy częściej niż raz na parę miesięcy. Nie dlatego, że się nie lubimy, po prostu brat jest taki ja – nie nawiązuje kontaktów bez wyraźnej potrzeby. Prowadził życie samotnika, podróżując i fotografując. Głównie dziką przyrodę. Ganiał za lwami w Afryce, by potem przerzucić się na australijskie krokodyle. Ponad dwa lata temu osiadł właśnie w Sydney, przyjmując jakieś bardziej przyziemne zlecenia.

Po zapewnieniu, że tak, na pewno oddam mu pieniądze, przesyła mi bilet na następny dzień, a ja mogę już spać spokojnie. Jednak znowu nie wszystko idzie zgodnie z planem.

Tej nocy po raz pierwszy od dawna mam koszmary. Migawki z pożaru domu, w którym spłonęli rodzice. Psychopatyczny były, o którym nie myślałem od ponad pół roku. Budzę się z krzykiem, który szybko przeradza się w jedynie lekkie zdezorientowanie.

Od razu pięć, bo ból głowy, jaki za moment następuje, jest niewyobrażalny.

Od razu lepiej.

~~

Nie zliczę, ile razy zarzucany był mi skrajny egoizm, brak empatii, skłonność do uciekania od trudnych sytuacji. Musiałoby to wymagać ode mnie odrobiny autorefleksji. Skonfrontowania się z własnym zachowaniem. Rzeczy, których unikam za wszelką cenę.

Jednak teraz, gdy siedzę w samolocie, spokojnie wzlatując nad te wszystkie przeszłe sprawy, myśli na ten temat mimowolnie przychodzą mi do głowy. Są długie, niewygodne i zaraz traktuję je kolejnymi tabletkami. Policzyłbym, ile brakuje mi do przedawkowania; ale to z kolei wymagałoby ode mnie zdolności matematycznych, których też mi brak. Zdaję się więc na intuicję i na wszelki wypadek biorę jedynie trzy, choć mam ochotę na dziesięć.

Czy powinienem być smutny? Czy powinienem tęsknić? Może płakać? Fakt, że myślę tylko o sobie, kłuje mnie lekko gdzieś z tyłu głowy. Ale taki już jestem i nic na to nie poradzę. Czy może raczej – nie zamierzam.

Lądowanie i ból uszu. Nowy początek mimo wszystko budzi odrobinę nadziei. Niby tylko kolejne sprawy, które można skomplikować i uciec, zanim zrobi się zbyt poważnie. Jednak ostatnio mi się nie udało, więc może tym razem.

KeithOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz