Czterech śmieszków i jajcarzy

40 4 5
                                    


Nowy Jork, Queens, Biuro Amerykańskiego Stowarzyszenia Solidarnościwiowego (A.S.S.), 21:07, Przerwa na kawusie

- Sypana się skończyła, komuś się chce zjeżdżać windą? - cisza. Obróciłem głowę w stronę bandy debili z preferencjami niższymi od małpki mojej siostry, których miny wyrażały tylko chęć wyskoczenia z najbliższego okna. Co za lenie.

- Tobie?- Alex z głową w swoich papierach, zapragnął być sarkastyczny. Wywróciłem oczami, bo na to została mi siła.

- Ha ha, serio, bardzo zabawne- zamknąłem pustą szafkę znów telepatycznie prosząc ich o zlitowanie- Poważnie, kto idzie po kawę?

Cisza. No to jest jakiś żart.

- Dobra sam pójdę, lenie - spojrzeli na mnie oburzeni. Jak ja mogłem nazwać tak ciężko pracujących ludzi?! Wyślą mnie do więzienia, za obrażanie ich wielkiego majestatu.

(Od dwóch godzin mieli przerwę na kawę)

- Ej ja się uczę, tak?- Alex krzyknął ze swojego stanowiska, nawet nie patrząc na to jak męczę się z pokonaniem odległości do windy.

- Obsługi klawiatury, czy bycia idiotą? - odkrzyknąłem. Wlazłem do śmierdzącej nudą windy i wcisnąłem guzik, na piętro niżej.

- Wiesz co ci powiem? Spier...- drzwi windy ucięły jego miłe słowa pozostawiając mnie na pastwę losu w czterech metalowych ścianach. Nieźle zaczyna się ta nocna zmiana. Bez kawy, na dodatek oprócz mnie i Jaydana zostały same żywe trupy. Nowojorczycy z perspektywami na śmietnik i widokiem na cmentarz z okna. Świetna zgrana ekipa, ciężko pracująca dla tej firmy, której skrót jest znany z Kim Kardashian, albo to ona z niego, nieważne.

Zjechałem na piętro niżej. Zero ruchu, rośliny w doniczkach sztuczne, a w recepcji niezmiennie od nie wiem ilu lat ta sama Pani "S", której pełne imię brzmiało Storm i naprawdę nie wiem jak jej starzy to wyczuli, ale pasowało do charakteru. Może jak lekarz klepnął ją w tyłek żeby zaczeła płakać po porodzie, to dała mu w twarz?

Podszedłem do niej i już widziałem, że od pierwszego wyjrzenia zepsułem jej dzień. Oopsie. To chyba mój dar. Psucie ludzią dni. Myślicie, że da sie z tego wyżyć do emerytury?

- Skończyła nam się sypana kawa. - oznajmiłem. Miałem wielką nadzieję, że rzuci mi saszetką z zapasem w twarz, a ja odejdę szczęśliwy, ale Storm zrobiła mine jak moja stata nauczycielka od matmy i powiedziała:

- Ta, mi też.- nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Wszystkiego tylko nie tego, że wszystkie zasoby kawusi w naszym biurze, łącznie z tą ukrytą paczką w dolnej szufladzie biurka Storm, znikną pochłonięte przez uzależnione od kofeiny zombie (moich kochanych współpracowników). Bardziej był bym skłonny uwierzyć w to, że ta urocza (czuć ironię?) recepcjonistka zmieni się w piękną księżniczkę i odlecimy z tąd na wycieraczce. Powiem wam, że w głebi duszy marzyła mi się taka sytuacja, w końcu byłem singlem z durną pracą, a zawiązywać krawaty nauczyłem się z poradników na youtoube.

Bez słowa wróciłem na górne piętro wiedząc, że zostanę zmiażdżony i zabity wzrokiem (albo zszywkami) gdy oznajmię im tą wiadomość. Drzwi rozwsunęły się ponownie, a ja ujrzałem ich z kubkami w dłoniach i zagotowaną wodą. No to miło było was poznać.

- No to ten... w całym biurze nie ma ani grama kawy. -  wyjaśniłem, wychodząc z windy. Wszyscy jękneli, odchodząc od czajnika elektrycznego, który przytachałem tu kiedyś z mojego dawnego akademika. Dobrze, że nikt nie wiedział co w nim gotowałem.

Wrócili na swoje stanowiska, oburzeni, a ja chcąc być naprawdę dobrym kolegą, bo za często powtarzałem im, że ich nienawidzę wyciągnąłem z najgłębszej otchłani szafy, naszego wroga numer jeden zamkniętego w szklanym słoiku.

wyciągnicie kija z dupy, rozkręcamy imprezę Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz