Nowy Jork, Queens, Amerykańskie Stowarzyszenie Solidarnościwoe (Ass), 12:10, początek drugiej zmiany.
Opowiada- Dalej Jonathan.
- Obiecuje, doleje ci kreta do herbaty, jak w tej chwili nie dasz mi tego ciasta! Przeszłem pięć metrów żeby się tu znaleść, nalezy mi się nagroda!- słyszałem jak przez mgłę, gdy Alex i Nathan grozili Coldenowi, stojąc nad jego biurkiem. Z przymruzonumi oczami ułożyłem głowę na biurku i zrobiłem małą drzemkę, ale jak zwykle, ktoś musiał mnie bezczelnie obudzić. Tak już jest w życiu przegrywa, że wszystko ci sie jebie.
Chciałem wrócić do mojego pięknego snu więc zacisnąłem mocniej powieki. Gdzie jesteś moja blond księżniczko, przecież przed chwilą piliśmy razem magiczny koktail. Nie możesz tak po prostu zniknąć, kiedy się budzę...
- Co mam zrobić odegrać ci jasełka żeby dostać kawałek brownie?!- głos Alexandra zmienił się w piskliwy, a to oznaczało że był już naprawdę wkurzony. Obrociłem głowę w drugą stronę. Zaraz to ja będę wkurzony gdy okaże się że przez nich straciłem szansę randki z księżniczką.
- Dobrze drogi Panie, ja jestem Melchior, Nathan to Baltazar, trzeciego nie mamy bo Jonathan kwalifikuje się jako osioł- poderwałem głowę do góry, gdy usłyszałem swoje imię. Bowl i Nelson stali nad kompletnie niezainteresowanym Colem, który aktualnie zamiast wypełniać jakieś dziwne faktury wolał przeglądać memy. Wydawał się spokojny i niegroźny, ale znałem go za długo żeby nie zauważyć że chce przywalić im czymś ciężkim
Ja też miałem taką ochotę.
- Zamknijcie się- użyłem najbardziej niemołego tonu jaki posiadałem. To nie tak, że mówiłem tak codziennie... No dobra rozgryźliście mnie tak właśnie było.
- Ooo stary rozwścieczyłeś demona- Alex schował się za najbliższymo biurkiem, chichotając. To szok, że jeszcze nie zakrztusił się własną śliną, robił to dość często. Nathan przerażony spojrzał na mnie, na Coldana, na Alexa i w końcu dołączył do niego pod biurkiem. Gadali coś do siebie szeptem jak nastolatki w damskich kiblach, a mnie rozbolała głowa.
Wstając z fotela pomyślałem sobie że, moim jedynym wiernym przyjacielem jest kawa. Nigdy mnie nie Zdradziła, zawsze jest przy mnie, kocham ją nad życie. Mógła by zostać moją żoną. Ciekawe czy znalazł by się ktoś kto udzielił by mi ślubu z kawą...
Rozmyślając o mojej miłosnej przyszłości wlałem zagotowaną wodę do kubka i dodałem mleko. Widziałem jak Miller z drugiego końca biura prawie wymiotuje na ten widok. No cóż gdy całe życie twój widok powoduje wymioty zaczynasz się przyzwyczajać.
Mieszałem głośno łyżeczką, dobrze wiedząc że irytuje tym wszystkich dookoła. Po prostu moja sukowata strona charakteru chciała napawać się złością tych wszystkich korposzczurów. Ach ta wzajemna uprzejmość współpracowników...
Alex śmiejąc się (lub dusząc, nie wiecie jak trudno jest odróżnić kaszel od śmiechu w przypadku tego kolesia) oparł się o blat obok mnie i pewnie gdy zauważył, że zapach kawy nieco mnie udobruchał zaczął opowiadać mi przed chwilą usłyszany żart z całą historią poboczną. Rozwlekał ją gorzej niż autorzy wszystkich szkolnych lektur, które czytałem, więc tylko potakiwałem głową, jak na kazaniu w kościele do puki nie wziąłem łyka mojego napoju bogów.
- Co masz taką minę jak skisły kot?- zapytał przerywając opowieść, a ja myślałem że wybuchne płaczem, jak podczas czytania jednego z romansideł (dalej uważam że jestem z tym 100% męski). Czując w ustach smak starych skarpet i innych zgniłych, śmierdzących rzeczy wyplułem kawę na koszulę Alexa i nachyliłem się nad zlewem by nie pobrudzić go dodatkowo wymiocinami.
Całe szczęście nic z mojego żołądka nie wydostało się do zlewu. Chociaż, gdyby to przemyśleć, to puszczenie pawia dało by mi pretekst żeby zostać jutro w domu...
- Mleko było skisłe nie żaden kot- wydukałem z głową w zlewie. Słyszałem jak Alex wkurzony wyciera poplamioną koszulę papierem toaletowym (po kryzysie kawowym nadszedł kryzys z chusteczkami)
- Lecz się Jonathan, to była nowa koszula, do cholery!- piszczał jak moja młodsza siostra gdy przerywałem jej oglądanie serialu. Victoria od zawsze była bardzo nerwowa, a Alexander z każdym dniem coraz bardziej mi ją przypominał. Już niedługo też kupi sobie małpę i nazwie ją Marcel. Vick była uzalezniona od Przyjaciół.
- Ej wszyscy!- wyjąłem głowę z umywalki i wszystkie nasze zmęczone oczy patrzyły się wprost na podekscytowanego Coldena. - Szef napisał...
Wytrzeszczyłem oczy. Nasz Szef nie był z nami blisko, jakkolwiek to interpretować. Pojawiał się raz na pół roku przywożąc zapas długopisów i tyle go widzieliśmy. Czasem też wysyłał krótkie wiadomości do Cola. Zastanawiacie się dla czego do niego? No cóż, prawdę mówiąc, był on aktywny 24/7 bo podczas pracy wymieniał się wiadomościami (w postaci gifow z kotami) z jego ukochaną Christiną.
Czekaliśmy na dalszy rozdział sytuacji w zniecierpliwieniu. Nawet Alex przestał czyścić koszulę.
- Mamy wolną sobotę!- zapanowała cisza. Byłem pewny że Colden żartuję bo włączyła mu się funkcja walenia sucharów na prawo i lewo ale jego mina mówiła sama za siebie.
Przez chwilę poczułem się jak w 1961 po udanym locie na księżyc. Ludzie zaczęli klaskać, płakać ze szczęścia i ogólnie prawie z tej euforii nie rzucili się z 6 piętra na którym obecnie siedzieliśmy. No... może trochę przesadzam, ale chyba już się przyzwyczailiście że lubię to robić (i do tego że nadużywam nawiasów)
Obrociłem się w stronę Alexandra rozkładając ramiona, a ten kredyn, wpadł w nie tak mocno, że omało co nie złamał mi żeber
Zaczelismy skakac przytuleniw ale stanęliśmy nieruchomo gdy zorientowaliśmy się jak idiotycznie wyglądamy.
- No homo, bro- Alex wytarł swoje dłonie odsuwając się znacznie
- No homo.- stwierdziłem speszony, aczkolwiek szczęśliwy. Wolna sobota? To zdarzało się raz na dwa lata i był to dzień cienniejszy niż złoto. Wspólnie postanowiliśmy to uczcić. Także, zapraszam na imprezę.
CZYTASZ
wyciągnicie kija z dupy, rozkręcamy imprezę
Humorgdy pracownikom biura w Nowym Jorku zaczyna się nudzić