Targ

69 7 5
                                    

Srebrne kulki zabrzęczały w drobnych mlecznobiałych dłoniach dziewczyny. Podrzuciła je lekko i zaczęła ważyć, by ocenić swój zarobek.

- Eh… Czyli znów wychodzę na zero - westchnęła głęboko i schowała kuleczki do kieszeni podniszczonych ogrodniczek.

Rozejrzała się dookoła. Jak zwykle ten sam widok. Obrośnięta chwastami ścieżka. Kilka rozpadających się budek, które ludzie zbudowali kiedyś z tego co mogli znaleźć - drzewa, desek, starych szmat i niebieskich plandek. W nich sprzedawcy  krzyczący ceny wystawionych artykułów. Parę przywiązanych do drewnianych słupków zwierząt hodowlanych, które przeznaczone były na sprzedaż, choć ze względu na wysoki koszt ich utrzymania, nie cieszyły się wielkim zainteresowaniem. I ludzie. Ubrani w połatane i brudne ubrania. Małe dziewczynki, kręcące się obok swoich kościstych mam, miały na sobie leciutkie sukieneczki, na których pozostały plamy po błocie i kurzu. Chłopcy ciągnący za sobą młode kozy lub taczki z warzywami. Brudni na drobnych, lecz już srogich twarzyczkach. Ojcowie poganiający swoje rodziny i rozglądający się bacznie dookoła z obawą w oczach.

Widok, którego oczy dziewczyny nie mogły znieść, choć przyzwyczajane były do niego od lat. Od samego dzieciństwa. Dzieciństwa bez radości, bez śmiechu i zabawy. Dzieciństwa pełnego szarości, łez i pracy. Najprawdziwszej ciężkiej pracy, która przerodziła się ku jej rozpaczy w jedyny cel jej życia, mimo że od zawsze starała się stawiać ponad nią marzenia i wyobrażenia o lepszym świecie. O lepszym życiu.

Zdawała się patrzeć na to, co okoliczni mieszkańcy nazywali targowiskiem obojętnie. Każdy kto obok niej przechodził, widział w jej oczach jedynie pustkę. Tak było prościej. Tak było bezpieczniej. Nikt nie powinien znać jej myśli. Nikt nie powinien słyszeć jej wewnętrznego wołania o pomoc. Pomoc w wydostania się z tego istnego koszmaru, który mimo pragnień był jej życiem.

Skierowała ten mętny wzrok  na drugi koniec targu, tam gdzie kończyła się zakurzona ścieżka. Wśród tłumu zgarbionych i wycieńczonych dniem pracy ludzi dostrzegła wysoką męską sylwetkę. Tłuste kasztanowe włosy chłopaka lśniły w słońcu zachodzącego dnia. Usta wygięte miał w radosnym uśmiechu, choć piwne oczy, jak zwykle były beznamiętne. Tak samo zobojętniałe, jak oczy dziewczyny. Wręcz identyczne.

- Lief! Zbieraj się! - zawołała z drugiego końca targowiska. Chłopak uniósł wzrok i zerknął w jej kierunku. Gdy ją dojrzał, jego twarz rozpromieniła się jeszcze bardziej. Była to jednak tylko maska. Dziewczyna wiedziała o tym aż za dobrze. Lief, mimo pozorów nie cieszył się nigdy.

- Idź już! Mam klienta! Dogonię cię! - odkrzyknął szatyn i obejrzało się na niego kilka młodych dziewczyn, które stały przy boisku obok. Dziewczyna nie zdziwiła się. Był wyjątkowo urodziwy i dbał o siebie ile tylko mógł. Do tego był z niego dżentelmen, których w tych czasach spotykało się coraz rzadziej.

Potem znów pochylił się zamyślony nad swoim klientem - starym, tęgawym mężczyzną, najprawdopodobniej jednego z tych, którzy żyli dobrze u boku Zewnętrznych. Facet niecierpliwił się, gdy Lief krzyczał  w jej stronę, ale rozchmurzył się, gdy tylko zobaczył zaoferowany mu przez nastolatka towar.

- Cieszę się, że chociaż ty coś zarabiasz, braciszku - mruknęła pod nosem dziewczyna i obróciła się na pięcie w stronę bramy - jedynego wyjścia z tego obskurnego miejsca.

Przy bramie stał wysoki mężczyzna. Całkiem łysy, ale za to dobrze zbudowany. Na jego muskularnych rękach widniały różnokolorowe tatuaże. W większości były zwykłą ozdobą, lecz gdzieniegdzie mieściły się ciemne napisy, których dziewczyna nie dała rady odczytać. Nie potrafiła czytać nawet najprostszych słów. Znała jedynie kilka liter alfabetu.

WybranaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz