Polowanie

14 4 3
                                    


Nad głową dziewczyny przeleciały dwa czarne gawrony. Jedne z niewielu gatunków ptaków, które nie odleciały jeszcze z krainy, w której od lat rządził upał i ostre słońce. Reszta wyemigrowała za Płot. Pozostałe zwierzęta nie miały takiej możliwości. Płot wznieśli zaledwie w kilka dni, więc przedstawiciele dzikiej natury musieli przystosować się do ciężkich warunków i zarastających miejsc ich siedlisk.

- Zazdroszczę im tej wolności - wyszeptała Liz, przyglądając się powietrznym akrobacjom. - Mogą wybrać sobie miejsce, gdzie chcą żyć.

Ciemne kształty jednak szybko zniknęły przysłonięte koronami wysokich dębów i sosen. Liz opuściła wzrok na brata. Ten siedział na suchej trawie. Nie odzywał się od rana. Nie wymienili nawet jednego spojrzenia. Sam nie miał ochoty nawet rozmawiać z klientami.

- Musimy powiedzieć dzisiaj dzieciakom, że jutro jest Dzień Sądu - zagaiła dziewczyna, lecz Lief nie odpowiedział. - Zaczniesz się do mnie wreszcie odzywać? - spytała już zdenerwowana, lecz mówiła to wciąż cicho. Nikt wokół nie musiał wiedzieć o ich problemach. Zwłaszcza kobiety z targu, które bardzo często rozrzucały na prawo i lewo plotki.

Cisza. Chłopak nie zamierzał odezwać się ani jednym słowem. Liz wpatrywała się w niego ze zrezygnowaniem. Po chwili nawet odkryła, że do oczu napływają jej łzy.

- Przepraszam, czy mógłbym prosić pięć listków Ziela? - podskoczyła na dźwięk innego młodego, męskiego tonu. Odwróciła się zdezorientowana i zamarła w bezruchu.

Przed nią stał rosły szatyn. Jego głębokie brązowe oczy i piegi na idealnie ukształtowanym nosie rzuciły jej się w oczy jako pierwsze. Widoczne dobrze kości policzkowe, mimo że były spotykane wśród mieszkańców krainy, wcale nie wydawały się miejscowe. Tak samo, jak umięśnione ciało, którego każdy inny chłopak, nawet jej brat, mógł pozazdrościć stojącemu przed nią młody mężczyzna. Na jego brodę już wstąpił zarost, co dodawało mu kilku lat, lecz wcale nie odbierało urody.

Ubrania także były nad wyraz zadbane. Wyglądały tak samo dobrze, jak odzienie urzędnika zza Płotu i posłańca z rachunkami. Poza tym na granatowej bluzce mienił się jasny nadruk z logiem jakiejś organizacji. Liz nie wiedziała z czym związany może być ten znak.

- Zostały ostatnie cztery - wydukała, gdy wreszcie otrząsnęła się z wrażenia.

- Nic nie szkodzi - uśmiechnął się pokazując równe, białe zęby.

Wtedy Liz nie miała już wątpliwości. Wyobraziła sobie tego samego chłopaka w ubraniu woskowego. Nie było złudzeń. To był jeden z żołnierzy przy Płocie, który ją obserwował, gdy odbierała książki. Teraz nie miała jednak innego wyjścia, jak wyciągnąć z wiklinowego kosza ostatnie cztery listki hodowanej przez nich rośliny i podała kupującemu. Ten wydobył z głębokiej kieszeni spodni garstkę kulek i podał jej. Wyciągnęła rękę po zapłatę. On jednak podał je jej, ale zatrzymał jej dłoń na chwilę w uścisku i nachylił się trochę bliżej.

- Znajdź mnie jutro przy Płocie - szepnął jej na ucho, a ona wstrzymała oddech.

Potem wyprostował się i spojrzał w kierunku Lief'a. Ten zainteresował się zachowaniem chłopaka, ale starał się tego nie okazywać.

- Dziękuję za towar. Oby był dobry - rzucił w jego stronę, a brat Liz pokiwał tylko głową. Potem ich klient oddalił się w głąb targowiska. Pozostawiając rodzeństwo w osłupieniu.

- Zewnętrzny - podsumował jedynie Lief, gdy tajemniczy chłopak zniknął z ich pola widzenia.

- Zewnętrzny - zgodziła się Liz i schyliła się po koszyk. Lief wstał niechętnie i oddalili się w stronę bramy, znów szybko pozbywając się towaru.

WybranaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz