CHAPTER 1

35 2 0
                                    

                                        Mocno oświetlona postać szła właśnie przez ostatnie skrzyżowanie, całe miasto było tłoczne, ale nie jak w godzinach szczytu. Po przejściu przez ostatnie światła, weszła do potężnego budynku w centrum miasta, młody mężczyzna przywitał się z zaprzyjaźnionym ochroniarzem i recepcjonistą w holu, a następnie skierował się do wind. Wsiadł do środkowej z  nich, wciskając numer 100 poprawiła swoje różowe włosy, a obracając się przodem do drzwi już jechał w górę, mijając kolejne numery. Gdy w końcu winda dojechała na odpowiednie piętro, postać wyszła z niej skręcając w prawo, by po chwili znajdować się po drugiej stronie mahoniowych drzwi z numerem 127. Szybko i sprawnie zdjął ciemny płaszcz, odsłaniając czarny markowy garnitur, a potem pozbyła się eleganckich mokasynów nie rzucając ich jednak na podłogę, ale nawet pomimo zmęczenia odłożył je na odpowiednią półkę (w końcu to Gucci). Teraz marzył tylko o tym żeby położyć się w swoim łóżku i odpocząć po tym koszmarnym dniu, który go spotkał. Wchodząc do przestronnego salonu, mężczyzna położył swoją teczkę na jednym z foteli i usiadł na miękkiej kanapie. Jednak nie chwalmy wschodu słońca przed jego zachodem. Firanki nagle zaczęły się lekko poruszać, a młodzieniec podskoczył wystraszony. Gdy już przybierał postawę obronną, spod nich wyskoczył kot miaucząc pytająco. Dzięki adrenalinie, którą poczuł właściciel zwierzęcia, jego mózg dostał nowej energii. Wziął domagającej się pieszczot kulki szczęścia i głaszcząc ją powoli się uspokajał, a stres sam uciekał.

                              Po dłuższym czasie, puścił pupila na podłogę, a on jakby czytał mu w myślach pobiegł prosto do kuchni, uśmiechnięty mężczyzna poszedł za nim. W wejściu zauważył, że na stole stoi jedzenie dla niego, jego ulubiona pikantna zupa kimchi jjigae i miska ryżu, już z tego miejsca widział, że danie jest gorące. Spojrzał na kota, który grzecznie siedział przy misce czekając na swoje jedzenie.

- Muszę znowu podziękować Jinowi.- zastanawiał się na głos. - Nie wiem co bym bez niego zrobił. - zaśmiał się pod nosem sięgając na półkę po saszetkę z potrawką z kurczaka, a po otwarciu jej nałożył ją na miskę. - Smacznego Mochi.

Po wyrzuceniu do odpowiedniego kosza śmiecia, umył ręce i zabrał się za swoje jedzenie. Kiedy skończył kolację, odłożył naczynia do zlewu od razu zabierając się za zmywanie, żeby mieć to z głowy. Gdy skończył, skierował się do łazienki, po drodze spoglądając na zegarek, który wskazywał na 23.37. Zdecydował, że weźmie szybki prysznic, a następnie dokończy książkę od przyjaciela. I czasomierz, i biografię Diora dostał właśnie od niego. Tak naprawdę, to jakby się tak nad tym zastanowić, to pierwszy raz dostał od niego coś co nie jest alkoholem (jeśli chodzi o prezenty). Zdejmując i ostrożnie odkładając cenny przedmiot marki Rolex, przypomniał sobie ten dzień.

- Tae! Taehyung! - zawołał wysoki, barczysty mężczyzna, w eleganckim różowym garniturze, wchodząc do salonu. - Następny znikający kretyn do kolekcji.. Ech... KIM TAEHYUNG!! Gdzie ty do cholery jesteś?! - krzyknął jeszcze raz, coraz bardziej wkurzony.

- Rany, Jin-hyung, zluzuj majty, przecież jetem tuż za tobą - odpowiedział mu mężczyzna, który właśnie przekraczał próg salonu. - I nie denerwuj się tak, bo złość piękności szkodzi. - zaśmiał się cwaniacko. Jego stój pokazywał, że jest żywym wcieleniem sklepu Gucci, wszystko co miał właśnie na sobie było z tej marki. Stając w bezpiecznej odległości sprawiał wrażenie modela, więc jeśli postawilibyście, że tym się zajmuje - wygralibyście. - Ale mniejsza, co się dzieje? Namjoon-hyung znowu coś zbił? Zapomniał o jakimś dniu? O, a może powiedział ci, że Gordon Ramsay gotuje lepiej? Jeśli tak to już z niego zimny trup..- powiedział V, robiąc minę myśliciela.

- Nie el kretino, gdzie jest Chanyeol? Próbuję się do niego dodzwonić od jakiś 40 minut.

- A skąd ja mogę to wiedzieć? - zdziwił się Gucci model. - Ale jeśli jedzie to nie odbierze. Pamiętasz co się ostatnio stało, jak za bardzo skupił się na dyskusji o tym jaki jogurt jest zdrowszy - ten z "kawałkami" owoców czy czekoladowy - zamiast na drodze?

- W sumie masz rację, lepiej nie ryzykować. Całe szczęście Namjoon zajął czas naszemu solenizantowi. - uśmiechnął się Jin. 

- Jak? - zdziwił się Tae.

- Poszli na wystawę do muzeum, 'Moda rodów królewskich w Azji i Europie'. To im zajmie pół dnia, w razie czego gdybyśmy potrzebowali więcej czasu.

- Sprytnie panie prezesie. Jestem z ciebie dumny hyung. - po czym obaj się zaśmiali.

- E ferajna! Tak się składa, że Chan próbuje się do was dodzwonić i nic. Szczęście, że miałem do niego sprawę, bo wtedy by tutaj nigdy nie trafił. - powiedział głęboki głos. A następnie w salonie pojawił się - nie zgadniecie - wysoki, szczupły, przystojny mężczyzna, ubrany w ciemną koszulę, która opinała się na jego mięśniach, ciemne spodnie garniturowe i.. - uwaga - ciemne lakierki. - A tak z innej beczki, to miał być prezent dla naszego solenizanta - zwrócił uwagę, uśmiechając się lekko.

- Jak to? To? - Seokjin poderwał się na równe nogi - Weź nie mów! - popatrzył ze smutkiem na otwarte już wino i dwa kieliszki w połowie nim zapełnione. Tae natomiast powoli dalej sączył napój bogów.

- Spokojnie, luz chłopaki. Domyśliłem się, że już zaczniecie, dlatego w tym roku przygotowałem dwa inne prezenty, zegarek i książkę. - mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej i wyglądało to raczej na cwaniacki uśmiech.

- WHAT?! - tym razem cała trójka stała zszokowana, wpatrując się w ubranego na ciemno. - Hyungwon ty nie żartujesz.. OMG, kto cię walnął, że wywołało to taki skutek? Daj mi do niego numer, muszę mu podziękować. - z podziwem w głosie odparł nowo przybyły, Chanyeol, a za nim weszli Namjoon z chichoczącym solenizantem.

- Wszystkiego najlepszego, Jimin-ssi!!!! - okrzyk radosnych życzeń wypełnił cały dom.

- Dziękuje wam. - zarumienił się różowo włosy mężczyzna. - Jesteście wspaniałymi przyjaciółmi, najlepszymi na świecie! - z radości podszedł do każdego z osobna, by podarować mu uścisk pełen wdzięczności.

                             Teraz stojąc w łazience przed lustrem, wpatrując się w złoto-srebrnego Rolex'a Sea-Dweller, z uśmiechem przypominał sobie swoje najszczęśliwsze urodziny w tym całym 22-letnim życiu. Dostał wtedy od Tae kota niebieskowłosego rosyjskiego - tą kuleczkę uroku - Mochi oraz cały komplet Gucci, Namjoon jako prezent dał mu bilety na wystawę i nowy laptop, od Jina dostał nową patelnię, a do tego kartę na jego kurs kucharski (Jin jest właścicielem kilkunastu restauracji na całym świecie)- najlepiej uczyć się od mistrza. Natomiast od brata dostał wyspę, jego własną, prywatną wyspę. Z tak miłym wspomnieniem szybko się umył, a następnie z wypielęgnowaną cerą zaczął czytać kolejny rozdział.

                             Niestety, ale czasem zdarza się coś po czym naprawdę trudno się otrząsnąć, a ten dzień, pomimo tego, że technicznie było już jutro (na zegarze pojawiła się 1:45), jeszcze się nie skończył. Nagle w pokoju zabrzmiała piosenka NOIR - Airplane Mode, oznaczająca po prostu połączenie przychodzące, żaden z jego przyjaciół nie dzwonił. 

- Park Jimin, prezes 'Park Fashion' w czym mogę pomóc? - zapytał stanowczym głosem. - Po sekundzie jego profesjonalny wyraz twarzy zmienił się tak drastycznie, że nawet jego kot wyglądał na zmartwionego jego stanem. Smutek, szok, wściekłość oraz uczucie niemocy było tak wyraźne w oczach mężczyzny, jakby cały jego świat się walił. Niestety w tym wypadku tak właśnie było... - Dobrze..- odpowiedział swojemu rozmówcy, już zrozpaczonym, depresyjnym głosem. - Będę najszybciej jak się da.- Rozłączając się, zerwał się z łóżka, podbiegł do szafy wybierając i ubierając to co właśnie miał pod ręką. Mochi zszokowany takim obrotem spraw powoli podszedł do właściciela i otarł się o niego, dając mu swoje wsparcie. Jimin uśmiechnął się wdzięcznie i pogłaskał swojego kotka, a następnie dzwoniąc do drzwi piętro niżej spojrzał smutno na przyjaciela.

- Jin zawieź mnie do szpitala. Teraz. Proszę...


Ice Candies and Long-lived WineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz