ROZDZIAŁ II

171 13 3
                                    

Gdy tylko przybyli w końcu do Krakowa, hrabia wraz z najbliższymi sługami zniknął Filipowi z oczu. Przez wiele dni nie pokazywał się w najbliższym otoczeniu króla, zapewne zajmując się reorganizacją swojego oddziału i przygotowaniem do wojny. Rycerz uznał to za cichy i symboliczny koniec ich przelotnego romansu. Nie spodziewał się, że odczuje taką ulgę. Zbliżała się wojna. Ostatnie czego pragnął, to przywiązywanie się do osoby, której mógł więcej nie zobaczyć. Wiedział, jak bardzo pesymistyczne i ponure było to myślenie, jednakże niesamowicie prawdziwe. Ilu już kochanków rozdzieliła wojna, która niosła za sobą jedynie śmierć i pożogę? Takie przywiązanie się do hrabiego było ostatnim, czego Filip w tym momencie potrzebował.
Kiedy po raz pierwszy od swojego powrotu zobaczył króla, obaj mężczyźni uśmiechnęli się do siebie szeroko i padli sobie w ramiona, ignorując oburzone spojrzenia panów i sług, które zebrały się w sali. Król przymierzał właśnie swoją nową zbroję, która (według obietnicy najlepszego kowala w kraju) miała wytrzymać uderzenia nawet najsilniejszego wroga. Póki co, ubrany był jedynie w dolną cześć zbroi, poza nią miał na sobie koszulę i czepiec. Filip przez wiele minut po prostu przytulał do siebie przyjaciela, w końcu zdecydował się go puścić i przywitać się z nim jak należy. Czyli niskim pokłonem, na który Władysław zareagował ironicznym uśmieszkiem.
– Kogo to moje oczy widzą! Filipie, nareszcie jesteś! Tęskniłem.
– Ja też tęskniłem, panie. –  odparł, prostując się powoli. Król, a zarazem jego najlepszy przyjaciel poklepał go delikatnie po ramieniu i wrócił do przerwanej czynności.
– Podobno twoja misja się udała. Gratuluję, dzięki tobie mamy teraz naprawdę pokaźne wojsko.
Do i tak już dość licznego wojska koronnego przyłączyły się posiłki z Księstwa Litewskiego, a także pomniejszych księstw wasalnych. Dodatkowo król mógł liczyć na wsparcie większości węgierskiej szlachty, gdyż zwolennicy Elżbiety byli zdecydowanie na przegranej pozycji. Filip był rad, że układ sił przedstawiał się właśnie w taki sposób. Inaczej król mógł być bardzo markotny, a nawet kategorycznie zrezygnować z udziału w potyczkach. Teraz, z zadartym dumnie nosem i zaciśniętymi zębami, gotów był stanąć w pierwszej linii frontu. „Jest jeszcze taki młody..." pomyślał rycerz, patrząc na swojego przyjaciela. Niesamowite szybko dorósł. Cieszył się, że był wtedy przy nim.
W końcu przypomniał sobie, że należy podziękować za pochwałę monarchy. Ponownie skłonił się z szacunkiem, po czym odparł:
– Dziękuję, panie. To był zaszczyt.
Władysław posłał mu ironiczny uśmieszek i powoli wciągnął na siebie ciężką kolczugę. Rozległ się nieprzyjemny dla ucha zgrzyt, kiedy metal uderzył o metal.
– Powinieneś odpocząć. Wyruszamy jutro z samego rana. Nie zamierzamy już dłużej zwlekać.
Patrząc na dumną i zdecydowaną postawę młodego monarchy, niespodziewanie pamięć Filipa powróciła do rozmowy z hrabią warszawskim przy ognisku. Jego piękna, ale zmartwiona twarz na zawszę wryła się w pamięć rycerza, podobnie jak jego pełne obawy słowa. Wiedział, że nie powinien wierzyć w takie banialuki, zwyczajne zabobony, za które (gdyby hrabia był niewiastą) mógłby zostać spalony na stosie. Filip wiedział, że ma prawo o tym donieść królowi, a nawet taki obowiązek. Jednak czas, który spędził z Dawidem, wspomnienie gościny i niezwykle przyjemnie spędzonych nocy sprawiały, że rycerz nie potrafił się do tego zmusić. Poza tym wiedział, że potrzebowali hrabiego w tej wojnie. Powinien więc jak najszybciej o tym zapomnieć i skupić się na swoim zadaniu.
Gdyby tylko było to takie proste...
Gdy wycofywał się z sali, ciągle myślał o tajemniczych słowach mężczyzny. Dawid był śmiertelnie poważny, a do tego mocno wystraszony. Filip nawet nie potrafił sobie wyobrazić, co by się stało z jego ukochaną ojczyzną, gdyby okazały się prorocze. Z jego najlepszym przyjacielem. Z nim samym.
Nie chciał o tym myśleć. Każda sekunda przybliżała go do niebezpiecznej w skutkach paniki, dlatego potrząsnął głową, chcąc skupić się na czymś bardziej pożytecznym. Powinien sprawdzić stan koni swojego oddziału, a przy okazji odwiedzić obóz wojów. Tak właśnie uczyni. Powoli oddalił się w jego kierunku, zupełnie nie zważając na to, że król ze zmarszczonymi brwiami i niepokojem wypisanym na młodej twarzy bacznie go obserwuje.






qui in marium libidinem proclivus [taco hemingway x dawid podsiadło]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz