ROZDZIAŁ IV

97 11 6
                                    


14 grudnia 1442



Zima tego roku była wyjątkowo mroźna. Już w listopadzie krajobraz spowiła gruba warstwa śniegu, a niska temperatura sprawiała, że długie marsze przestały być możliwe. Konie szybciej się męczyły, a wojaczka w takich warunkach wpływała na niekorzyść obu stron. Całe szczęście, że ostatecznie zdecydowano się na pokój, który był w miarę korzystny dla obu stron, a spotkanie w Gyor miało go przypieczętować.

Filip musiał przyznać, że od Juliana Cesariniego biła energia pełna władczości i przekonania o swojej racji. Legat papieski przybył do miasta w przeciągu ostatnich kilku dni i już zaczął spędzać z Władysławem większość swojego czasu. Dobrym skutkiem było to, że król w końcu zapomniał o tragicznej śmierci ukochanego Janka, rycerz zaczął się jednak obawiać, że Cesarini próbuje go przekonać do czegoś, co będzie miało opłakane skutki.

Na dodatek Władysław przestał z nim rozmawiać o istotnych sprawach. W ogóle rzadko ostatnio spędzał z nim czas...

Dawid wrócił na swoje włości w momencie, w którym ogłoszono pokój. Filip próbował przekonać go, aby ten mu towarzyszył w drodze powrotnej, hrabia jednak stanowczo odmówił. "Król bardziej potrzebuje twojej obecności, ukochany" - rzekł, po czym ucałował go czule. Och, jakże się pomylił, Władysław wyjątkowo nie zwracał na niego żadnej uwagi. A Filip czuł się przez to niesamowicie samotny. Ileż można pić wino i oddawać się hulankom bez swojego ukochanego i najlepszego przyjaciela? I to do tego te dziwne nastroje, które przejawiał Dawid, udzieliły się jemu samemu...

W dzień przyjazdu Elżbiety król Władysław od samego rana był w świetnym humorze. Wypełnił zadanie dane mu przez papieża, doprowadzając do trwałego rozejmu obu stron, ale co dalej? Filip obserwował go z ukrycia, obiecując sobie, że dla dobra króla i Królestwa będzie miał go na oku. Jeśli miał dobre przeczucie i ten mężczyzna naprawdę stanowi zagrożenie, Oleśnicki na pewno będzie chciał o tym wiedzieć...

— A czemuż tak się skradasz, przyjacielu?

Filip gwałtownie odwrócił głowę w stronę dobiegającego go szeptu. Król Władysław wyglądał tego dnia niezwykle dostojnie, złoty kubrak przetykany był brokatowymi nićmi, a jego gęste, brązowe włosy były gęste i świeżo wyczesane. Na ustach młodzieńca malował się szeroki uśmiech, którego rycerz nie widział od dawien dawna.

— Och. Przepraszam najmocniej... czekałem na kogoś...

Władysław roześmiał się perliście i poprawił pas z mieczem.

— Wybacz przyjacielu, że tak rzadko się widywaliśmy. Wraz z kardynałem omawialiśmy plany dotyczące wojny.

— ... wojny? Ale przecież...

— Wojny z sułtanem, przyjacielu. Muszę ci koniecznie później pokazać dokumenty. Zaraz po spotkaniu z Elżbietą ruszamy na niewiernych.

Filip poczuł się słabo. Nie, tylko nie następna wojaczka... Miał nadzieję, że obaj wrócą do kraju i zajmą się tamtejszymi sprawami, które podobno nie cierpią zwłoki. Według ostatniego raportu panów polskich, skarbiec zaczyna świecić pustkami, a na ulicach mniejszych miast pojawiają się bunty. Trzeba się tym zająć jak najszybciej, wojna z sułtanem to ostatnie, co powinno przyjść Władysławowi do głowy.

— Ale... ale przyjacielu...

— Bez obaw, Filipie. To będzie szybka bitka, wspomoże nas Florencja i Transylwania. — odparł z dumą i poklepał rycerza po ramieniu. — A teraz wybacz mi, muszę przywitać naszą królo... byłą królową Węgier. — mrugnął do niego zawadiacko. Sekundę później został sam ze swoimi myślami. Jaka wojna z sułtanem... dlaczego w tym momencie? I czemu nie poprosił go o radę, jak zwykł robić?

qui in marium libidinem proclivus [taco hemingway x dawid podsiadło]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz