Kampania wojenna króla owiana była wieloma tajemnicami i kilkoma porażkami, które jednak w ogólnym rozrachunku nie miały prawie żadnego znaczenia. Wielki Władysław III, niewątpliwie syn swojego ojca, sam walczył na przodzie swoich dzielnych wojsk, zagrzewając żołnierzy do walki i zadziwiając swoją odwagą, wszak miał zaledwie szesnaście wiosen. U jego boku, nierozłączny jak zwykle, wojował Filip, dbając o to, aby królowi nie spadł nawet włos z głowy. Gdy tylko któryś z śmiałków Elżbiety podkradł się bliżej do walczącego Władysława, za sprawą szybkiego miecza rycerza padał niczym mucha na ziemię. Było to głównym zadaniem Filipa, wiedział, że król na nim polegał całkowicie, a od jego działań zależał los korony i przyszłość Królestwa. Przyzwyczaić się już zdążył do ciężaru tego brzemienia na swoich barkach, dlatego sprawowanie pieczy nad królem i jednocześnie najmilszym ze swoich przyjaciół przychodziło mu z łatwością. Była jednak jeszcze jedna osoba, o której bezpieczeństwo Filip zabiegał bardziej, niż ktokolwiek inny.
Hrabia warszawski Dawid również walczył w pierwszej linii frontu, wykazując się niesamowitą odwagą i ogromnym poświęceniem, a chociaż brakowało mu umiejętności i doświadczenia Filipa, radził sobie z przeciwnikiem zadziwiająco dobrze. Mimo to rycerz miał go ciągle na oku, a gdy tylko mu gdzieś umykał, od razu zaczynał panikować. Rosnące poczucie odpowiedzialności za tego męża sprawiało, iż Filip był bardziej zmęczony niż jakikolwiek inny mężczyzna walczący na tej wojnie. Miał ochotę powrócić do swoich włości i zapaść w długi, głęboki sen z którego nie zostanie wybudzony aż do następnej zimy. Chciał zapomnieć o wszystkich wojnach, w których kiedykolwiek uczestniczył. Doskonale pamiętał wypełnione wojaczkami panowanie Władysława Jagiełły, to niesprawiedliwe, że jego syn musiał to kontynuować, zamiast dbać o podatki, budowanie miast, własną edukację i politykę dynastyczną... chociaż z drugiej strony Władysław ani myślał słuchać o ożenku. Tutaj, wśród wojennej pożogi, mógł przynajmniej w końcu być sobą.
Elżbieta, po wielu miesiącach wyczerpujących wojen, w końcu wyprosiła rozejm. Wojsko Władysława było wyczerpane, ale wzbogacone o dezerterów, cennych jak diabli sojuszników, którzy widzieli jedynie możliwość zwycięstwa ze strony polskiej, a do tego dostarczali wielu informacji na temat królowej. Z ich ust Władysław dowiedział się, że przy Elżbiecie nie został już prawie nikt, dlatego nie zgodził się na zaproponowane warunki. Informacja o słabym stanie wojsk wroga podniosła wszystkich na duchu, dzięki czemu nastroje w obozie króla ożywiły się, zorganizowano nawet kilka hulanek, w których król bardzo chętnie brał udział. Hrabia i rycerz, naturalnie zaproszeni do udziału, nigdy się jednak na nich nie pojawili, woląc spędzać ten czas sam na sam w swoich namiotach, ciesząc się nawzajem swoją obecnością. Bóg sam jeden wie, ile jeszcze przyjdzie im to celebrować...
Hrabia układał się w ramionach rycerza tak naturalnie, jakby robił to od wieków. Filip nie mógł oderwać od niego wzroku, jakim cudem człowiek tak przesiąknięty władzą, wpływami i polityką, potrafi wyglądać tak niewinnie i delikatnie w samym środku wojny. Dawid, istotnie, spał na jego piersi, a spokój malował się na jego twarzy w taki sposób, w jaki niewielu przyszło go oglądać. Był tak piękny, aż Filip począł dziękować Bogu za każdą chwilę, którą mógł poświęcić na obserwowaniu go. Z zewnątrz dobiegały odgłosy hulanki, w tym śmiechy, pobrzękiwanie naczyń, pijackie przyśpiewki i wesołe, pełne nadziei okrzyki na cześć króla. Filip uśmiechnął się sennie, z jednej strony żałując, że nie może tam być z resztą oddziału i wzniecić toast za wielkiego Jagiellona, z drugiej natomiast za żadne skarby świata nie chciał opuścić swojego ciepłego, miękkiego posłania i mężczyzny, który właśnie przebudzał się u jego boku. Wydając z siebie kilka przeuroczych odgłosów, przetarł wierzchem dłoni oczy i zamrugał, unosząc wzrok w kierunku rycerza.
– Która godzina?
Filip uśmiechnął się beztrosko.
– Zaraz zacznie świtać. Powinniśmy dawno już wyruszyć w drogę, wygląda jednak na to, że dzisiaj się stąd nie ruszymy.
Dawid zmarszczył brwi, wsłuchując się w odgłosy z zewnątrz, zaraz jednak na jego usta wpłynął szeroki uśmiech.
– To cudownie, że w końcu mamy chwilę oddechu.
Gdy zapanowało między nimi milczenie, Filip sięgnął dłonią do jego twarzy i delikatnie odgarnął przydługie loki z czoła. Gest ten był niezwykle czuły i emocjonalny, w wyniku czego obu mężczyznom aż zabrało oddech w piersiach. Kiedy na powrót ich spojrzenia się spotkały, czas dookoła jakby zwolnił, a wszelkie wydarzenia, które doprowadziły ich obu do tego miejsca nagle przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Tak niesamowitego uczucia, wręcz uwłaczającego wszelkim dotychczasowym duchowym przeżyciom jakie doświadczali, trudno opisać inaczej, niż grom z jasnego nieba. Filip czuł się porażony w samo serce, jednak było to tak przyjemne odczucie, że zareagował na nie szerokim uśmiechem. Dawid nie czekał zbyt długo, niemal natychmiast go odwzajemnił. Filip, rycerz z krwi i kości, oddany poddany swojego króla i wybitny żołnierz na polu bitwy nigdy nawet nie pomyślał o tym, że kiedyś przyjdzie mu odnaleźć miłość swojego życia. Nigdy nawet o tym nie myślał, sądząc, że szanse na to są tak nikłe, że niemal znikome. Teraz, będąc w tym miejscu i obserwując mężczyznę w swoich ramionach z szaleńczo bijącym w piersi sercem i rumieńcami na policzkach był już pewien, że tak właśnie się stało. Znali się krótko, ale nie miało to żadnego znaczenia. I jeśli znalazłby się jakiś dociekliwy mąż, to Filip byłby skory przyznać, iż była to miłość od pierwszego wejrzenia. Jak czas i wydarzenia pokażą, wyjątkowo burzliwa i niepozbawiona dramatyzmu, ale bezsprzecznie prawdziwa.
Jak Władysław się o tym dowie, to chyba zemdleje.
Rycerz nachylił się delikatnie i ucałował hrabię w usta. Dawid wcisnął się jeszcze mocniej w jego ramiona i już jego dłonie wędrowały w kierunku szyi mężczyzny, kiedy ten niespodziewanie odsunął się od niego i uśmiechnął przepraszająco.
– Powinniśmy chyba w końcu stąd wyjść, nie uważasz? Zaraz ktoś przyjdzie sprawdzić, czy ciągle żyjemy.
Dawid zamrugał nadmiernie powiekami, szybko jednak zareagował cichym śmiechem i sam zaczął podnosić się z posłania.
– Chyba masz rację. Król raczej nie lubi bawić się bez twojej obecności w pobliżu.
Filip był zmuszony przyznać mu rację, rzadko kiedy król uczestniczył w hulankach bez eskorty swojego przyjaciela. Czuł więc, że później będzie musiał wszystko Władysławowi wytłumaczyć, a nie będzie to łatwa rozmowa. Król, wciąż dziecinnie podchodzący do wielu rzeczy (wszak miał zaledwie szesnaście wiosen) mógł nie zrozumieć siły uczucia, jakie niespodziewanie zakiełkowało między nimi. Czasami wiek Władysława był istnym przekleństwem.
W ferworze ubierania nie zauważyli, kiedy ktoś wbiegł do namiotu. Filip, zapinając właśnie swój pas, na widok znajomego rycerza miał zaprotestować i z obelgami na ustach wyrzucić go na zewnątrz, zatrzymał go jednak wyraz twarzy mężczyzny. Coś się stało, coś bardzo złego.
– Co do...?
– K-król... on...!
Filip momentalnie zbladł, czując jak ziemia osuwa mu się spod nóg. Pierwsza myśl jaka go dopadła, to przekonanie o tym, że coś strasznego musiało stać się Władysławowi, że wróg podszedł go, gdy był sam i całkowicie bezbronny, bez możliwości zawołania o pomoc lub obronienia się w jakikolwiek inny sposób. Nie usłyszał jednak trąb, które w takim momencie powinny powiadomić wszystkich w otoczeniu najbliższych kilku kilometrów o zaginięciu lub nagłej śmierci króla, uspokoił się więc. To nie mogło być nic aż tak poważnego...
Mężczyzna zaprowadził ich obu nad rzekę. Słońce powoli wdrapywało się coraz wyżej na nieboskłon, na trawie i liściach wciąż widniała poranna rosa, a chłodny wiatr muskał zaspane twarze kochanków niczym zimny jedwab. Po drodze obaj zdążyli jeszcze szybko doprowadzić się do porządku, dopinając ostatnie guziki kaftanów i zaciągając pasy. Filip jako pierwszy dotarł nad brzeg. To co ujrzał, momentalnie złamało mu serce.
Król klęczał nad rzeką, nie zważając na zimno i inne niedogodności. Jego ramiona poruszały się, wskazując na urywane salwy płaczu, przerywane okazjonalnie cichym szeptem króla. Młody Jagiellon był zrozpaczony. Gdy rycerz podszedł bliżej, poznał tego powód. Przed Władysławem leżało poskręcane, sine i pozbawione wszelkiego życia ciało Janka. Oczy chłopca były szeroko otwarte, podobnie jak usta. Wyglądał strasznie, niczym potwora z wiejskich legend, król trzymał jednak nieboszczka za dłoń i ściskał ją tak mocno, aż zbielały mu knykcie.
– Co się stało? – Filip spytał szeptem drugiego rycerza, na moment odwracając wzrok od rozpaczającego króla.
– Nie wiadomo. Wieczerzaliśmy, kiedy to dobiegł nas straszliwy krzyk znad rzeki. Król go rozpoznał i dobiegł pierwszy, nie był w stanie jednak już uratować tego biednego młodzieńca... pewnie wypił za dużo i postanowił popływać. Ledwo udało nam się wyłowić ciało, na rozkaz króla oczywiście... był świecie przekonany, że on ciągle żyje.
Nastąpiła cisza, przerywana tylko coraz słabszym szlochem Władysława. Filip i Dawid wymienili spojrzenia, obaj niesamowicie zmartwieni. Naturalnie, współczuli królowi jego straty i rozumieli, jak niewyobrażalny ból musiał odczuwać, ale co dalej z krajem? Władysław był bardzo wrażliwym i emocjonalnym młodzieńcem. Filip naprawdę obawiał się tego, jak to wydarzenie może na niego wpłynąć...
Powoli kucnął obok przyjaciela i niepewnie położył mu dłoń na ramieniu. Przez materiał koszuli poczuł zimną jak lód skórę.
– Panie... – szepnął. – Przywdziej coś, proszę. Przeziębisz się...
Władysław strzepnął jego rękę, nawet nie spoglądając w jego kierunku. Władysław usłyszał za plecami ciche westchnienie Dawida. Chwilę później podał mu swój własny kubrak, patrząc na niego znacząco. Znali się krótko, ale zdążył już poznać dokładnie to spojrzenie. Hrabia często używał go na polu bitwy, mówiło „bądź ostrożny". Filip pokiwał głową i bardzo delikatnie, jakby ciało króla było ze szkła, otulił jego ramiona ciepłym materiałem kubraka.
– Panie...
– N-nie wierzę... – król w końcu przestał szlochać, nie puścił jednak zimnej jak lód dłoni Janka. – Dlaczego... dlaczego ja... dlaczego on...?
Pytanie to nie było skierowane do nikogo konkretnego. Filip nie czuł się na siłach, aby na nie odpowiedzieć. Potarł delikatnie ramiona króla i powoli podniósł się z kolan, czując, że młodzieniec pragnie być teraz sam.
– Chodź. – szepnął do Dawida i chwycił jego dłoń, ostatni raz spoglądając na pogrążonego w rozpaczy władcę. – Musimy pomyśleć, co dalej.
CZYTASZ
qui in marium libidinem proclivus [taco hemingway x dawid podsiadło]
Historical Fictionrozpoczynamy podróż w roku 1440, kiedy to król Władysław opuszcza Królestwo Polskie w obliczu zagrożenia osmańskiego i obietnicy korony węgierskiej. jeden z najbliższych i nader drogich królowi rycerzy zakochuje się w hrabim warszawskim, Dawidzie. j...