Brązowowłosy, na oko trzynastoletni chłopak wpatrywał się tępo w dwie, machoniowe trumny. Jego oczy nic nie wyrażały. Były... Puste. Jakby nie docierało do niego, co się dzieje dookoła. Miał wrażenie, że mama i tata wstaną z drewnianych skrzyń i zaczną się śmiać, po czym przytulą go i zaczną przepraszać, że wykręcili mu taki głupi żart. Ale nic takiego się nie stało. Nieruchome twarze, nieskazitelnie biała cera i ręce spoczywające na brzuchu nawet nie drgnęły. Ktoś objął go w pasie i tłumacząc coś, odciągnął od trumien. Szedł wpatrzony w przestrzeń, nic nie mówiąc. Nie słyszał nic, nie czuł nic. Chociaż nie. Czuł pustkę. Tylko to mu zostało.